Jeśli ktokolwiek na świecie chciałby wystawić na scenie "Nędzników" z taką obsadą wokalną to poniósłby sromotną klęskę.Nie wiem jaką gażę trzeba dostać by pozbyć się samokrytyki.Nie rozumiem też jak można zachwycać się stroną muzyczną tej adaptacji?Może obejrzę to jeszcze raz w wersji dla niesłyszących.
Z całym szacunkiem, ale to jest film a nie teatr. W związku z tym śpiewają aktorzy a nie śpiewacy operowi. Więc trzeba oczekiwać czegoś innego. Film rządzi się swoimi prawami. Można powiedzieć, że z drugiej strony w operze nigdy nie zobaczysz takiej scenografii, prawdziwych ulic miast, wody, statku itp. Bo to teatr. To jakby po obejrzeniu filmu pójść do teatru i powiedzieć, że jak można zachwycać się występem scenicznym skoro scenografia jest ograniczona skromnym budżetem i wymaganiami sceny. Idąc na film, oczekuj filmu. Nie teatru.
Zacytuję jedną z recenzji: "Kluczem do sukcesu okazała się wystawna oprawa wizualna. Hooper postawił na piękne, zrobione z rozmachem scenografie, które wspaniale oddają popularne wyobrażenia o XIX-wiecznej Francji. Imponuje również dopracowanie kostiumów i charakteryzacja, w szczególności postaci Fantine (granej przez Anne Hathaway), Valjeana (Hugh Jackman) i Cosette (Amanda Seyfried). Wrażenia obcowania z niezwykłym dziełem dopełniają znakomite zdjęcia Danny'ego Cohena."
I dalej: "Anne Hathaway mimo niezłego głosu nie może się równać z Patti LuPone, Arethą Franklin czy Susan Boyle. Hooper poszedł jednak w innym kierunku, co zaskoczy wszystkich znających tradycyjne wersje utworu. Hathaway całkiem dosłownie wypluwa sobie płuca, jej głos jest rwany, rozedrgany, raz słabiutki, by zaraz, na chwilę, stać się mocnym niczym dzwon. Osadzona w precyzyjnie przygotowanej (i skadrowanej) oprawie wersja ma znacznie więcej sensu i to Boyle "wyjąca" pełną piersią wyglądałaby tu śmiesznie."
Akurat występ Anne mi się podobał :) A jeśli chodzi o resztę, to Crowe mnie pozytywnie zaskoczył, ale Jackman miejscami strasznie mi przeszkadzał.
A właśnie według mnie Jackman był zdecydowanie najlepszy i przewyższał całą resztę, podobno większość też uważa, że to on górował (w końcu nominacja do Oscara jest). Śpiew Annie wywoływał u mnie łzy, bardzo pozytywnie zaskoczył też mnie Eddie, Amanda i Samantha również niesamowite. A właśnie Crowe mi się podobał najmniej, podobał mi się jego głos, ale nie aż tak jak reszty. Ale przekonał mnie w swoim ostatnim utworze, bo nawet jeśli nie zaśpiewał tego w 100% poprawnie, to było czuć niesamowite emocje od Javerta, jakby naprawdę przeżywał takie wewnętrzne rozdarcie i za to duże brawo. Ale liczę na Oscara dla Jackmana, bo był tu niesamowity i na długo mi pozostanie ta rola w pamięci :)
To ciekawe, bo wg mnie to scenę samobójstwa spieprzyli (chociaż Crowe nawet dobrze zaśpiewał i jest świetnym aktorem). W Romie była lepiej zrobiona, a przecież film daje dużo większe możliwości niż teatr...
Nigdy nie byłam w teatrze, więc nie mam porównania. Ale cóż, ile ludzi, tyle opinii ;)
a widziałaś koncert z okazji 10 lecia? Philip Quast jest najlepszym musicalowym Javertem jakiego widziałam :)
Tak, rzeczywiście jest niesamowity! Dla mnie największą pomyłką był Nick Jonas jako Marcus, widziałaś?
Zauważyłam dokładnie to samo - w Romie scena jest zdecydowanie bardziej spektakularna, w filmie nie czuć tego dramatyzmu, klimatu i tak dalej....
Rzecz w tym, że Les Miserables nie jest operą a musicalem, co oznacza, że wymagania dotyczące techniki śpiewu są nieco mniej wygórowane, a i na aktorstwo stawia się większy nacisk. Skoro więc obu tych umiejętności wymaga się od aktorów scenicznych to nie rozumiem co czyni film takim specyficznym medium, że niemożliwe jest obsadzenie aktorów, którzy potrafią zarówno dobrze grać jak i śpiewać. Tak więc Twoje porównanie jest zupełnie nietrafione. W samym filmie w tle przewija się parę weteranów scen broadwayowskich czy londyńskich co stwarza komiczny efekt, w którym prostytutka z lewej czy gwardzista nr 2 wokalnie i aktorsko biją głównych bohaterów na głowę. A to że takie a nie inne decyzje obsadowe podjęto w celach promocyjnych to już inna sprawa.
(Żeby nie było, za naprawdę kiepskich śpiewaków w tym filmie to uważam głownie Crowe'a, Seyfried i duet Bonham Carter&Baron Cohen)
"Rzecz w tym, że Les Miserables nie jest operą a musicalem, co oznacza, że wymagania dotyczące techniki śpiewu są nieco mniej wygórowane".Przepraszam ale wycie i zawodzenie tych aktorów obraża moją muzyczną percepcję.Widzę,że jesteś zorientowana i trafnie wskazujesz winowajców.Sama dobrze wiesz,że kiedy na scenie musicalowej pojawia się jakieś
"zwierze sceniczne" można mu wiele wybaczyć nawet braki wokalne.Tu niestety wmawia się ludziom,że to wartościwe dzieło.Gdyby komuś rzeczywiście zależało na tym aby takie było,żadne z wymienionych przez ciebie nazwisk nie pojawiłoby się w obsadzie.
Nie mówię o śpiewakach operowych ale musicalowych.To jest inna kategoria,inne szkoły.Jeśli idziesz do restauracji to po to by zaspokoić głod(pomijam spotkania towarzyskie).Jeśli jedzenie jest ładnie podane,cieszysz się,delektujesz.Nie wchodzisz głodny po to aby podziwiać estetykę nieświeżych,kiepskich potraw.
To może analogicznie z "władcy pierścieni" wyrzucimy SCENOGRAFIĘ,CHARAKTERYZACJĘ I KOSTIUMY to co z niego zostanie? Może z "Amadeusza" wyrzucimy SCENOGRAFIĘ,CHARAKTERYZACJĘ I KOSTIUMY co z niego zostanie?
Stwierdzenie w temacie jest absurdalne...
Akurat Władca pierścieni jest arcydziełem w swoim gatunku, a jeśli chodzi o musicale to są lepsze np. Skrzypek na dachu.
Zdaje sobie sprawę że są lepsze, ale nie o to mi chodzi. Pomimo tego, że 'władca pierścieni' jest najlepszy w swoim gatunku , bez scenografii, charakteryzacji i kostiumów już nie będzie arcydziełem - co jest oczywiste i to praktycznie w każdym przypadku. Dlatego argument, 'odejmij coś z filmu to co z niego zostanie' jest absurdalny i głupi.
Wybacz ale budżet filmu,ograniczona wyobraźnia i klikanie na filmweb nie uczyniły jeszcze żadnego filmu arcydziełem.
To jest tylko przykład filmu, można tu podać każdy inny.
Wybacz, ale twój temat jest niestety idiotyczny.
Masz się za znawcę kina, a użytkowników z innym zdaniem za pryszczatych nastolatków bo oceniłeś kilka starych filmów? Przykre, że musisz szukać uznania na filmwebie.
ja sie zgadzam, wsio ladnie fajnie tylko zeby nie spiewali, trza bylo zerznac dialogi z wersji z 98 czy jakiej innej bo cala reszta jest bajeczna, obsada, kostiumy, scenografia, budzet, a przez to spiewanie, gdzie zadna z melodii mi nie lezy tylko poganiam caly film a btw ten jackman to utalentowany chlop, tanczyc potrafi - udowodnil u liptona, radzi sobie ze spiewaniem , byk z niego tez niezly, szpony ma i wogole, ciekaw jestem co wiecej:)
wybacz ale bez scenografi, charakteryzacji i kostiumów nie ma filmu ani spektaklu
akurat warstwa muzyczna jest genialna w Les Mis. mogą się nie podobać specyficznie dobrani aktorzy i ich głosy, ale jeśli chodzi o aranżacje orkiestrowe to jest to absolutne arcydzieło
Z takiego założenia wyszli ludzie odpowiedzialni za My Fair Lady.
Czyż nie przyjemnie się ogląda "śpiewającą" Audrey której ruchy ust co rusz rozjeżdżają się z podkładanym głosem Marni Nixon?
A to wszystko bo "nie śpiewała dość dobrze".
To jest film a nie teatr (wyobrażasz sobie w teatrze np: szept?!), więc ta inna interpretacja była celowa. Wyobrażasz sobie, że aktorzy grają w filmie tak samo jak w teatrze? To powiedział byś, że nie potrafią grać. A gdyby w teatrze grali tak jak w filmie to musiał byś wejść na scenę żeby coś usłyszeć. W teatrze wszystko musi być dokładne, wyraźne i w taki sposób przedstawione aby ludzie z 10 metrów mogli odczuwać to samo co ludzie z pierwszego rzędu, dlatego wykonanie piosenek jest technicznie lepsze. Tej pozytywnej "sztuczności" w filmie nie może być, ma przedstawić nam rzeczywistość, to chyba oczywiste jest, że biegając, walcząc, czy będąc w tak okropnych okolicznościach będą słowikami! No ale to moje zdanie, możesz mieć inne w każdym razie się z tobą nie zgadzam i przedstawiłem swoje argumenty. Twoja ocena (moim zdaniem) jest zaniżona i to BARDZO, tym bardziej, że pozytywnie wyraziłeś się na temat scenografii, charakteryzacji i kostiumów. (: