Muszę nadmienić że czekałam na ten film z niecierpliwością. Jestem właśnie po seansie filmu i muszę się zgodzić z niektórymi komentatorami. Jest po prostu za dużo śpiewania. Wiem iż jest to musical, ale naprawdę było "kilka" scen które aż prosiły się o narrację. Odniosłam wrażenie jakby reżyser nie był na żadnym musicalu. Jakby starał się ukarać aktorów "jak chcieliście grać w tym filmie, to teraz zdzierajcie sobie gardła". O ile pamiętam swoje wspomnienia z "Phantom of Opera" czy "Wicked" (Londyn) nie całe przedstawienie było śpiewane. Ale może się nie znam. Następną rzeczą która mi się nie podobała były nieustanne, ciągłe zbliżenia/pokazywanie twarzy podczas piosenek. Naprawdę można było oszczędzić, chociaż częściowo, przekrwionych oczu, różowego języka Hugh Jackman'a czy innych 'zbliżeń'. To że w teatrze nie widać twarzy postaci, nie było potrzeby w nim nadrabiać. Kolejną rzeczą która mnie irytowała był ten sam sposób intonacji/śpiewania? przez aktorów. W pewnym momencie nie dawało się tego już słuchać. Wiem, iż nie są oni profesjonalnymi piosenkarzami i to że oryginalny musical narzucał im pewną formę, ale naprawdę można było to jakoś "urozmaicić". Ale znów podkreślam, nie jestem ekspertem i są to moje subiektywne odczucia. Natomiast bardzo podobał mi się śpiew aktorki, która grała Éponine; aktora Aaron'a Tveit'a oraz Amandy Seyfried. Również podobały mi się sceny z Baron Cohen'em i Bonham-Carter. Ogólnie film nie jest zły, ale muszę stwierdzić, iż wolę raczej oglądać i słuchać musicale w teatrze.
Akurat "Les Mis" to musical, w którym nie pada niemal żadna kwestia mówiona, więc w filmie w porównaniu ze spektaklem mówią dość dużo (to też kwestia tego, że bardzo zgrabnie uzupełniono wersję sceniczną faktami z książki), więc reżyser na tym konkretnym musicalu był na pewno ;)