Na DVD i Bluray są lektory francuskie, rosyjskie, niemieckie, hiszpańskie a nie ma jeszcze polskiego po takim czasie od premiery. Są tylko napisy polskie. Wiadomo, to musical wiec tu sie skupia na piosenkach i wtedy napisy sa niezbędne,ale dziwne że taki hit nie doczekał sie wersji z lektorem.
Wie ktoś czy wogule jest w planach ??.
Z tego co wiem inne kinowe musicale jak np. Opiór w Operze sa z lektorem, a tu jacyś dziwni są.
Osobiście uważam, że wydanie z lektorem jest całkowicie zbędne, ponieważ cały musical - jak to musical - jest śpiewany, a lektor by tylko go zagłuszył. Chyba, że powstałaby wersja z dubbingiem.
Lektor w przypadku innych hitów nigdy nie wypalił . Pozdrawiam :)
Wczoraj wreszcie na Bluray sobie obejrzałem i rzeczywiście lektor byłby tu czysta głupota :P. Film to klasyczny musical który jest od początku do końca jest śpiewany, zupełnie jak w teatrze.
Oczywiście film jest fanatyczny, Hooper odwalił kawał dobrej roboty, zdecydowanie mój ulubiony musical pokazany na dużym ekranie.
Wśród powszechnej krytyki dla Hugh Jackmana i Russella Crowe'a mnie pozytywnie zaskoczyli, zgrali i zaśpiewali bardzo dobrze.
Szczególnie "Bring Him Home" wykonane przez Jackmana mnie oczarowało.
Film tak jak sie spodziewałem był wzruszający i doskonale przeniesiony na duży ekran, nie ma co sie dziwić że osiągnął taki sukces.
Ja mam problem. Jak polubić musical? Nie potrafię się zmusić do oglądania a ten film ma ładne zdjęcia to by było co podziwiać. Jedyne co mi przychodzi do głowy to wyłączenie dźwięku i czytanie napisów tak jakby to był zwykły film.
Hehe, do oglądania musicali trzeba się umieć przyzwyczaić:) Uwierz mi, że jak się zmusisz i obejrzysz cały film, potem obejrzysz koncerty londyńskie z Colmem Wilkinsonem czy Ruthy Henschall i wierz mi, że będzie Ci mało:) będziesz chciał więcej musicali, a może skusisz się i na operę:p
Ekranowy "Upiór..." nie ma lektora. Przynajmniej musical. W musicalu lektor to profanacja. Napisy są jedynym wyjściem przynajmniej dla tych, którzy mogą korzystać z oczu. Ja nie mogłabym oglądać tego z lektorem. Żaden musical na to nie zasługuje
Ja kiedyś, gdzieś trafiłam na "Upiora" z lektorem. Tak na marginesie to głupotą jest oglądać musicale z lektorem, żadnej przyjemności z muzyki i śpiewu wtedy nie ma.
Spektakl był grany po polsku w teatrach muzycznych, także nie wiadomo jaki byłby efekt, w/g mnie raczej jednak nie z lektorem, a jeśli już to w polskiej wersji teatralnej z podłożonym dubbingiem.
Ja za dubbing podziękuje. Nie dość, że nienawidzę tych polskich tłumaczeń, to jeszcze kogo by obsadzić? Jak dla mnie to dużo (naprawdę dużo) polskich aktorów musicalowych śpiewa fatalnie (nie mowię, że wszyscy, ale jednak zdecydowana większość - według mnie) np. w Phantom of the Opera, w Londynie czy Nowym Jorku, aktorki grające Christine potrafią wspaniałe zaśpiewać wokalizę, a nasze wszystkie trzy wyją jakby połknęły gwizdek.
Warto dodać, że te panienki grały rownież w polskim Les Mis, więc jesli miałabym oglądać film z tymi piskami, to bym nie wytrzymała tego nerwowo. Zwłaszcza przy pannie Janczak jako Cosette.
Bardzo mądre słowa. Ale mogło być gorzej niż wersja z panną Janczak. To mogła być panna Mianowana :P
Ja doprawdy nie pojmuję, jakim cudem Ewa Lachowicz, a nie Malwina Kusior dostała się na płytę. To przekracza moją zdolność pojmowania ;)
"aktorki grające Christine potrafią wspaniałe zaśpiewać wokalizę, a nasze wszystkie trzy wyją jakby połknęły gwizdek."
Wokaliza wokalizą, żeby któraś chociaż "Wishing you were..." wyciągnęła. Byłoby to nader pożądane.
Nie wiem, nie wyobrażam sobie polskiego dubbingu. No, chyba żeby Jeszke jakimś cudem wyciągneli na Valjeana, w co szczerze wątpię. W ogóle, "Nędznicy" by Gruza w Gdyni na głowę biją tych romowskich...
Jak dla mnie Roma w ogóle stawia na złe konie. Jak można robić musical, jeśli aktorzy nie potrafią stworzyć wiarygodnych postaci?
Jeśli wyjdzie się z założenia, że głupia publiczność wszystko kupi, tylko wystarczy im wmówić, że to hit za granicą, do tego wszędzie opowiadać o tym, jaka to zaawansowana technika jest na scenie i dorzucić jeszcze kilka kłamstw, żeby pokazać, jaka to ekipa jest niby profesjonalna. I w sumie jakby nie było, to Roma na przykładzie Upiora udowodniła, że się da. Smutne to okropnie.
Weź pod uwagę jeszcze to, że my jesteśmy raczej uprzejmą publicznością, niejednokrotnie zdarzyło mi się słyszeć owacje dla kogoś, w kogo najchętniej rzuciłabym pomidorem. Albo lepiej czymś cięższym, żeby szybciej zlazł ze sceny :P Takiego Roberta Alagna (Alagnę? tak by to odmieniać?) ze sceny La Scali (sic!) przegoniono gwizdami, u nas raczej zebrałby owację. Tak jak pewna pani, która w Gdyni zaśpiewała "Don't cry for me, Argentina". Gorąco polecam, pierwszy rezultat na YT po wpisaniu "evita gdynia". Niewiarygodny talent ;/
Moim zdaniem to nie wynika z tego, że jesteśmy uprzejmi, ale z tego, że my po prostu nie wiemy, co jest dobre, a co nie. Znam ludzi, którzy byli naprawdę zachwyceni np. Upiorem w Romie i uważali to za skończone arcydzieło. Moim zdaniem w tym kraju nie liczy się to, jak ktoś śpiewa, ale to, że śpiewa w ogóle, a jak śpiewa np. operę to już skończony geniusz jest na pewno, co z tego, że fałsz na fałszu i jeszcze technika zła. I fajnie to widać właśnie na przykładzie romowego Upiora (wybacz, że na jednym przykładzie jadę, ale tak mi najwygodniej) - dla ludzi było mało ważne, że to było złe wokalnie, liczyło się tylko to, że dziewczyny, które grały Christine potrafiły wyciągnąć trzykreślne e (a to też nie zawsze, ale to szczegół).
Odsłuchałam właśnie to gdyńskie "Don't cry for me, Argentina". Ło jeżu kolczasty, brak mi słów. Ale tak z drugiej strony, to tak sobie myślę, że jak ma być w tym kraju dobry musical, skoro u nas nikt nie potrafi tego musicalu dobrze nauczyć? Pomijam już fakt, że wiele osób, które się śpiewem zajmują, a nawet wykładają na wyższych uczelniach, uważają, że musical się powinno śpiewać tak jak operetkę. o.O
"Moim zdaniem to nie wynika z tego, że jesteśmy uprzejmi, ale z tego, że my po prostu nie wiemy, co jest dobre, a co nie"
A może z czegoś zupełnie przeciwnego? My znamy się dosłownie na wszystkim - od gotowania, przez sport, po medycynę. I sztukę. A w anonimowym tłumie każdy czuje się specjalistą. Przeczytałam właśnie na forum dotacyjnym Georgii Brown, że ta pani nadawałaby się do opery o_O chyba, żeby tam zamiatać.
To smutne, że tak jest. Jesteśmy ekspertami we wszystkim, a autorytety - a po co komu autorytety? A jacyś eksperci, sędziowie, ludzie wykwalifikowani? Na koncercie fajnie jest, można poszaleć, a że pani jest na scenie, to pewno jakiś geniusz, no trza mu dać brawa. To przecież bez sensu.
A z drugiej strony - pierwsi krytycy. Wszystkiego. Nie tak dawno weszłam na jeden z popularnych portali informacyjnych, ciekawa jak liczne są i jakie są komentarze dotyczące łyżwiarstwa figurowego w Sochi. O matko jedyna i wszyscy święci. Cała rzesza ekspertów, decydujących kto powinien był wygrać i kto jechał najlepiej plus język, obrazujący ogrom wiedzy tych ludzi (Adelina wylądowała na dwie nogi, wyrzucany twist, program z pazurem, nieznajomość nazwisk, anonimowość ocen). Wyjaśnij mi, po co to wszystko? Nie mam nic przeciwko samej dyskusji o wynikach, ale żadnego sportu, ani w ogóle niczego, nie ocenia się według własnego widzimisię.
"Ale tak z drugiej strony, to tak sobie myślę, że jak ma być w tym kraju dobry musical, skoro u nas nikt nie potrafi tego musicalu dobrze nauczyć? Pomijam już fakt, że wiele osób, które się śpiewem zajmują, a nawet wykładają na wyższych uczelniach, uważają, że musical się powinno śpiewać tak jak operetkę. o.O"
No bo właściwie, co za różnica? My nadal żyjemy w świecie musicalu jako sztuki drugiego rzędu, strawy dla mas, której się nie chce siedzieć w operze. W ogóle rozmawianie o "muzyce musicalowej" jest wg mnie pomyłką. Obecnie musicale prezentują tak niesamowitą różnorodność tematyczną, nastrojową i gatunkową, że naprawdę nie da się tego wszystkiego wrzucić do jednego worka. Jaki muzyk z prawdziwego zdarzenia może pomyśleć, że "Wishing you were..." z PotO, "Deep in the darkest night" z "Draculi", "Run and tell" z "Hairspray" i "Good morning" z "Deszczowej piosenki" to jeden i ten sam gatunek muzyczny? A u nas wszystkie musicale traktuje się nadal jako operę w wersji light albo hasankę dla murarzy i innych ślusarzy.
Co do Georgii Brown to opadły mi ręce, jak zobaczyłam, co jest napisane na wikipedii - "włosko-brazylijska piosenkarka obdarzona rekordową skalą głosu, który jest w stanie osiągnąć rejestr gwizdkowy". Owszem, ma ogromną skalę, ale z tym rejestrem gwizdkowym to przegięli, bo ma go każdy, kto się zajmuje śpiewaniem, więc to nie jest nic nadzwyczajnego.
Natomiast co do tego, że nadawałaby się do opery, to mnie to jakoś nie dziwi. U nas się przyjęło, że każdy, kto śpiewa wysoko powinien śpiewać w operze. Pomijam już teraz fakt, że według ludzi wysoki śpiew zaczyna się tak od c dwukreślnego.
Ale w tym kraju są okropne stereotypy, jeśli chodzi o śpiewanie, w 100% nieprawdziwe. Smutne jest to, że ludzie w to wierzą. Zauważyłam ostatnio taką różnicę - za granicą jeśli ktoś jest fanem musicalu, to albo idzie na studia tego typu, albo przynajmniej bierze prywatne lekcje śpiewu. Natomiast u nas tacy ludzie zwykle kończą np. na wiedzy o teatrze czy innym teoretycznym kierunku.
"W ogóle rozmawianie o "muzyce musicalowej" jest wg mnie pomyłką. Obecnie musicale prezentują tak niesamowitą różnorodność tematyczną, nastrojową i gatunkową, że naprawdę nie da się tego wszystkiego wrzucić do jednego worka."
Zgadzam się. Tylko problem jest w tym, że za mało osób sobie z tego zdaje sprawę.
Wiesz, ale sztuka jest dla ludzi, nie dla krytyków. Ja się nie znam na operze, ale jeśli pójdę na spektakl, który wzbudzi we mnie emocje, jeśli spodoba mi się śpiew, to uznam go za dobry.
No ale chyba każdy człowiek oglądający spektakl może mieć własne zdanie. I jeśli kogoś zęby bolą od czyjegoś śpiewania, to nie będzie się uśmiechał i mówił, ze to wspaniałe. I jadąc dalej przykładem "Upiora..." z Romy Damian Aleksander powinien być stawiany za wzór jak z postaci można zrobić bezbarwne byle co.
Ja sądzę że wybranie Łukasza Dziedzica na Javerta było bardzo dobrym pomyłem. Eponine też jest niczego sobie.
Ja właśnie wolę Ewe. Malwina super była w wampirkach i jej płyty też da się słuchać ale w Nędznikach jakoś mi nie pasuje do roli Eponine.
Ja właśnie wolę Ewe. Malwina super była w wampirkach i jej płyty też da się słuchać ale w Nędznikach jakoś mi nie pasuje do roli Eponine.
Naprawdę Ewę? Pomijając już fakt, że jej głos tak się ma do postaci Eponine jak mój własny do Tewje Mleczarza, (cóż, szczerze mówiąc Lei trochę też :D) Ewa Lachowicz ma raczej słabą technikę, bladego pojęcia o beltingu, przez co jej głos brzmi wyjątkowo słabo, nie trzyma się linii melodycznej. I ogólnie nie mogłam pojąć, jak właściwie znalazła się na płycie :(