Widzę, że tu wszyscy narzekają, trzy czwarte wypowiedzi to wykłócanie się o definicje musicalu, a mnóstwo osób to wykwalifikowani krytycy filmowi... :D Jeśli o mnie chodzi to film bardzo dobry ale trochę za długi, na końcu śpiewanie faktycznie mogło męczyć ale to, jak mówię, tylko przez długość. Niektóre dialogi mogłyby być mówione, jednak ogólnie świetnie zrobiony. Scenografia, charakteryzacja, gra aktorska super- Jackman i Hathaway naprawdę dali czadu.
SPOILERY!
Mam wrażenie, że nagrali 12 godzin materiału i szkoda im było wyciąć cokolwiek - szkoda, mógłby być imo lepszy, gdyby był mniej rozwleczony. O tym, że można było pewne piosenki skrócić - np. scena samobójstwa zyskałaby i byłaby bardziej zgodna z książką - świadczy utwór śpiewany przez robotnice po spacyfikowaniu barykady - w Romie to była o wiele dłuższa piosenka. Bogu dzięki twórcy filmu nie zrobili z "Les Miserables" dekoracyjnej wydmuszki, tak jak w Romie :|
Dałabym tylko 6 za dłużyzny, bo film mi się przez to rozpada na serię świetnych scen, co budzi mieszane uczucia, ale... :)
Punkt za " I Dreamed a Dream", drugi punkt za to, że Fantyna przychodzi po Valjeana w chwili jego śmierci i serduszko za końcówkę :)
Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam na filmie, mimo że z dwóch stron dochodziły do mnie odgłosy i zapachy jedzenia popcornu (o tempora, o mores), np. w scenie śmierci Fantyny...
Mimo takich dodatkowych "wrażeń" po ostatniej scenie były brawa :)