Chyba niektórzy z komentujących i oceniających nie rozumieją co znaczy nazwa "Musical". Jak można napisać
komentarz, że "byłoby super gdyby nie śpiewali"?! To tak jakby powiedzieć, że surówka z rzepy była niedobra bo była z
rzepy. Jak ktoś nie lubi musicali to po co je ogląda? Żeby z góry wstawić słabą ocenę? Ja surówki z rzepy po prostu nie jadam, a ten film owszem, z wielkim apetytem :D
Pozdrawiam!
Ekranizacja musiałaby być bezpośrednio odwzorowaniem książki, tu mamy do czynienia co najwyżej z adaptacją. Oficjalnie to nie powieść została przeniesiona na ekran, tylko westendowski musical, i postacie są w filmie przedstawione według wzoru z musicalu, tak samo jak pojedyncze sceny czy brak tych, które były w powieści (a nawet całych wątków).
I bardzo dobrze, że niektóre wątki zostały usunięte lub zmienione...zachowanie ich w oryginale byłoby tragedią dla musicalu/
Akurat Notre Dame to pestka w porównaniu z Nędznikami. Raptem ta jedna księga, czyli dwa rozdziały poświęcone na opis katedry i to koniec zbytniego lania wody.
W Nędznikach cała pierwsza księga, jakieś 75 stron to szczegółowy opis życia biskupa, który istotną rolę odgrywa na dwóch stronach, po czym przez całą książkę mamy co jakiś czas jedną księgę do pominięcia z czystym sumieniem (bitwa pod Waterloo czy opis klasztoru, oba na około 50 stron).
Chyba nie dostrzegłeś usunięty użytkowniku :P że cała przemiana głównego bohatera spowodowana jest działaniem biskupa, czyli biskup odgrywa bardzo istotną rolę w całej książce. Po za tym opis bitwy pod Waterloo był jednym z najlepszych opisów tej bitwy jaki do tej pory czytałem. Jedynym męczącym dla mnie opisem był opis kanałów, ale i on nie był zbędny, bez tak genialnych opisów i dygresji na różne tematy ta książka straciła by bardzo wiele ze swojego uroku.
Cały problem polega na tym, że adaptacja musicalu zobowiązuje. Tu mamy świetnych aktorów ze słabymi głosami wymieszanych ze profesjonalnymi śpiewakami. Różnica jest tak wielka, że niektórych ciężko słuchać np Anne Hathaway czy Amanda Seyfried. Hugh Jackman bardzo dobrze wykreował postać, ale śpiew jest słabiutki. Za to Samantha Barks jako Eponine mnie zachwyciła.
Albo powinni skupić się na pięknym widowisku z dobrymi aktorami, albo rzeczywiście na przeniesieniu musicalu na ekran. Z takiego pół na pół nie wynikło nic dobrego.
Gdy przenoszą jakiś musical na ekrany kin przeważnie jest tak, że na pierwszym miejscu stawiają aktorstwo, a dopiero na drugim śpiew. Dla przykładu: w teatrze w końcowej scenie, wszyscy bohaterowie stoją w jednym rzędzie i śpiewają "Do you hear...", a w filmie by to nie przeszło. Tutaj mogą się nic nie odzywać, ale muszą grać mimiką twarzy, gestami itp. Tutaj niektórzy faktycznie nie byli najlepszymi śpiewakami, ale za to nadrobili wszystko grą aktorską. Anne nie zaśpiewała jakoś cudownie pod względem technicznym, ale włożyła w utwór wiele emocji i naprawdę ciężko się nie wzruszyć. Co do Cosette w wykonaniu Amandy, to cóż. Ona całkiem ładnie śpiewa, może troche zbyt drażniące vibrato, ale daje radę. Zagrała taką bardzo "delikatną" Cosette, więc moim zdaniem jej śpiew tutaj pasuje.
Dla mnie dużą wokalną perełką jest tutaj Aaron, ktory zachwicil mnie i głosem i doskonałą kreacją Enjolrasa. Na drugim miejscu jest Samantha, ale czego innego się spodziewać po kimś, kto długo odgrywał już swoją rolę na deskach teatru. Dodam, że przez jej "I love him" skończyła mi się paczka husteczek ;). Jesli miałabym dalej wymieniać świetnych śpiewaków to są to oczywiście wszyscy chłopcy barykady, ale i oni mieli już do czynienia ze scena musicalową wiec nic dziwnego, że doskonale sobie poradzili.
Jak dla mnie największym błędem tego filmu jest Eddie. Naprawdę fajnie zagrał Mariusa, ale ja okropnie nie trawie jego głosu. No i czasem jego mimika twarzy była rozbrajająca. Ale to dobry aktor, więc tak czy siak miło się na niego tutaj patrzy :). Podoba mi się w "look down".
Akurat Hugh Jackman zaczynał swoją karierę jako aktor teatralny musicalowy, dopiero potem zagrał w X-menach i w innych filmach.
może i zaczynał, ale śpiew słabiutko mu wyszedł - moją faworytką pozostaje Eponine, którą przekonała mnie zarówno swoją kreacją aktorską jak i śpiewem :)
nie chce tu spekulować ale może on to miał tak zaśpiewać. jeśli na początku jest więźniem, wiemy że nie był jakiś bogaty więc pewnie i nie wykształcony a jak wiadomo ludzie nie wykształceni nie mogą przecież mówić tak jak elita, szlachta, władza jak zwał tak zwał - jest to często widoczne w utworach literackich. nie czytałem tej powieści ale może on miał to zaśpiewać tak żeby było widać że jest nędznikiem. a może po prostu zapomniał jak się śpiewa...
Hmm.. Byloby napewno lepiej dyby spiewali MNIEJ. nie jestem fanka musicali, ta wersja "Nedznikow" wymeczyla mnie mniemilosiernie, w pewnym momencie gdy Fantine sie wydzierala (nie moge tego okreslic inaczej) mialam ochote wylaczyc film i rzucic go w kat. Ale wytrwale ogladalam dalej. I tu mile zaskoczenie - groteskowe przedstawienie Thenadier'ow w karczmie
I do tego cudna rola Bonham Carter (po prostu ja wielbie :-D) i od tej sceny juz film oglada sie przyjemniej. Swietne kostiumy, swietna gra aktorow, film bylby swietny, z tym ze to wycie... Ja rozumiem - musical, ale trzeba znac umiar i zachowac rownowage miedzy dialogami a spiewem, a tu dialogow nie bylo WOGOLE. ten ciagly ich spiew jest poprostu meczacy.. Chociaz gdy ogladalam ostatnie 20min filmu to juz przestalo mi przeszkadzac wydzieranie sie aktorow, bo zakonczenie jest zrobione swietnie, rzadko kiedy sie rozklejam na filmach ale ta koncowka zrobiona tak, ze sie poryczalam.. Chyba nie bylo jeszcze filmu, ktory wzbudzalby we mnie tak mieszane uczucia - z jednej strony wspaniala fabula, kostiumy, gra aktorow, z drugiej - ciagle wycie aktorow, ktore psuje caly urok filmu....
Mam pytanie. Musical od ponad ćwierć wieku nie schodzi se sceny. Zrobiono na jego podstawie film. Musical jest cały śpiewany. Podkreślam "cały". Jak inaczej miałby wyglądać film na jego podstawie? Ja sobie nie wyobrażam, że kwestie, które znam ze sceny nagle byłby mówione, a nie śpiewane. Brzmiałoby to co najmniej dziwnie.
Ale sa musicale, ktore cale spiewane nie sa (jak sweeney todd) gdzie dialogi przeplataja sie ze spiewem. jeszcze zeby aktorzy spiewali.. A w nedznikach oni po prostu niemilosiernie wyja (nie mowie ze wszyscy ale niektorzy)... Czasem po prostu trzeba wylaczyc glos bo to staje sie nieznosne..
Zgadza się, są takie musicale, w których nie ma niemal ciągłego śpiewania. Ale ten jest inny. Nie wyobrażam sobie, żeby przerobić wersję sceniczną aż tak, żeby niektórym nie wydawało się, że jest za dużo śpiewania.
tak jak napisał czarodziej kamab film jest na podstawie musicalu który ma już swoje lata i teraz nagle reżyser ni mógł sobie powiedzieć a chu... w tej wersji nie śpiewamy bo jackman dawno nie śpiewał niech ludzie którzy nie mieli szansy zobaczyć tego w operze czy teatrze myślą że to nie musical, musieli to zrobić tak jak w oryginale, tu nie można sobie zmienić scenariusza bo ktoś nie potrafi czegoś zaśpiewać, można zmienić co najwyżej aktora...
Wlasnie... Moze by tak powinni zmienic niektorych aktorow, moze daloby sie tego sluchac...
Zgadzam się. Wielką fanką musicalu może nie jestem, ale nie jest też tak, że zupełnie nie lubię tego gatunku. A tu taka porażka :( Chyba nie dam rady dokończyć. Wprawdzie napełniła mnie odrobiną nadziei sekwencja w karczmie, no i sama fabuła mnie zaciekawiła (przynajmniej na tyle, że chciałabym wiedzieć jak się ta historia potoczy i skończy), ale wszystko jest tak niemiłosiernie rozwleczone przez te niekończące się piosenki... Masz rację, jakaś równowaga miedzy piosenkami a dialogami powinna być! A "wycie aktorów" to określenie bardzo trafne. Lepiej bym tego nie ujęła.
Ja wlasnie na tej scenie w karczmie sie rozbudzilam i zachcialo mi sie ogladac :-P moze i na poczatku sie wynudzilam, ale koncowka filmu, ostatnie pol godziny mnie strasznie wciagnelo i, co dziwne, wycie mi przestalo przeszkadzac. :-D
wierzę. i Twoja wypowiedź napawa mnie nadzieją, że kiedyś ten film zdołam dokończyć. bo ostatnio poległam w 85. minucie ;)
To powodzonka :-D ale, nie powiem, obejrzec warto. Chociaz mi tez pomoglo wytrwac to, ze ogladalam wczesniejsze ekranizacje "nedznikow" (ktore naprawde polecam, szczegolnie serial z Gerardem Depardieu), wiedzialam o co chodzi, znalam fabule. :-)
dokładnie jakby mi się nie podobało to bym nie oglądał - po co się męczyć? a tak to lubię sobie czasem nawet włączyć jakiś urywek żeby posłuchać sobie śpiewu szczególnie jak mam jakieś ulubione części
Wzielam sie za ten fim dlatego, ze to kolejna ekranizacja "nedznikow". a poprzednie ekranizacje byly swietne, bylam ciekawa jak sobie poradza w wersji musicalowej i zawiodlam sie. To nie tak, ze jak nie lubi sie jakiegos gatunku to nie warto sie za niego zabierac. Warto obejrzec, miec porownanie do wczesniejszych wersji "les miserables".
I mialam drugi powod zeby obejrzec ten musical. gra tam Bonham Carter, (choc rola niewielka, ale i tak swietna i ubarwiajaca film ;) ) a to moja ulubiona aktorka..
Podsumowujac: nie ma tak, ze "nie lubie musicali, dlatego ten byl kiepski", czasem nawet musical potrafi mnie zaskoczyc ;)
lubię musicale. nie jest to wprawdzie mój ulubiony gatunek (zresztą oglądając filmy raczej nie zwracam uwagi na to, jaki to gatunek), ale na przykład Moulin Rouge! to jeden z moich ukochanych filmów!! po prostu ten musical mi się nie podobał ;)
Nie masz racji. Po prostu czasem można odnieść wrażenie, że śpiewanie w tym filmie jest na siłę. Zwłaszcza widać to w scenach, które są przejściami między piosenkami. Poza tym też niektóre głosy są takie sobie.
Po prostu to, że jest musical nie znaczy, ze jest on dobrze zrobiony. czasami lepiej jest opowiedzieć normalnie historie zamiast silić się na musical. Raczej to mają ci ludzie na mysli.