Omijać to dzieło z daleka. Kakofonia. Nie polecam nikomu. Dwie godziny mordegi jak by ktoś kota
zarzynał. Rozumiem ze nie wszyscy mają warunki wokalne (bo to co tam Russel i Hugh
odstawiają, nic wspólnego ze śpiewem nie ma), ale jacyś spece od muzyki powinni to
zatuszować, jak nie raz robili. Nic takiego się nie stało, a wszyscy pieja z zachwytu nie wiadomo
nad czym. Lepiej po raz kolejny obejrzeć Moulin Rouge, Chicago...
Cała reszta oprócz oprawy muzycznej jest znosna, ale od musicalu wymagam muzyki więc
2/10.
Podczas gdy zgadzam się jeśli chodzi o Russela Crowa w kwestii braku warsztatu wokalnego, to pozostali aktorzy śpiewają dobrze jak na filmowy musical. Należy pamiętać, że jest to film i aktorzy również grają i pokazują emocje, a więc na przykład "zarzynanie kota" przez Ann Hathaway czy Hugh Jackmana jest jak najbardziej na miejscu w momencie gdy rozpaczają i płaczą. Nie mogliby wtedy śpiewać pełną piersią jak śpiewacy w scenicznym musicalu - po prostu byłoby to śmieszne.
Gdy ogladalam "Les Miserables" na nagraniach z przedstawien teatralnych, tak na nerwy mi dzialala melodyjnosc utworow - chyba wole je w wersji z emocjami jak w filmie, nawet jesli rowna sie to z nieczystymi dzwiekami wykonywanymi przez aktorow. Ale fakt, ze ciezko jest sluchac Russella crowe (przynajmniej dla mnie), Hugh tez nie byl najlepszy, ale nie przeszkadzal za to Anne irytowala mnie najbardziej - ma zadziwiajaco ladna barwe glosu, ale jednak nie palam do niej sympatia w tym filmie.
Znowu się spotykamy. Dzień dobry.
Sam zapewne wiesz,że inaczej to wygląda na nagraniach a inaczej kiedy jako widz, jeszcze inaczej niż w kinie, przeżywasz całość tego wydarzenia artystycznego w teatrze. Miałem akurat to szczęście.Spektakl sceniczny był mi troszkę bliższy niż kinowa wersja. Jednak to kontakt z żywym aktorem. Na dodatek w języku polskim, w którym myślę. Kiedy szedłem do teatru, temat tłumaczenia poruszyliśmy w twoim wątku, nie znałem angielskiej wersji musicalu, więc wzruszałem się po polsku nie zawracając sobie głowy czy tłumaczenie jest lepsze czy gorsze.
A co do śpiewu, nie podejmuję się oceniać. Ja się na tym za bardzo nie znam, to co przeciętnemu człowiekowi na słuch może wydawać się niedoskonałe, być może inaczej brzmi w odbiorze fachowca. Stąd może wynikać często spotykana tutaj krytyka akademii za przyznanie statuetki Anne Hathaway. Zdarzało się wprawdzie,że hollywoodzka Akademia Filmowa nie przyznawała Oskarów za wybitne role ale chyba raczej nie zdarzyło się by przyznawali za słabe kreacje aktorskie. A istotą występu jak i oceny Anne Hathaway w tym przedsięwzięciu artystycznym był mimo wszystko śpiew.
No coz, z pewnoscia odbior w kinie, teatrze czy tez w domu na DVD bedzie inny dla kazdego, co rowniez przerzuca sie na odczucia po seansie filmu. Mysle, ze ten film przypadlby mi bardziej, gdybym ogladala go w kinie, ale nie mialam tego szczescia. Co do spiewu rowniez sie nie znam, ale wypowiadam sie co do tego, co ja sadze po obejrzeniu i wysluchaniu "Les Miserables". Odnosnie Anne Hathaway to nie mi oceniac, czy zasluzyla na statuetke, aczkolwiek jedyne, co o niej napisalam, to ze nie palam do niej sympatia i tyle.
Nie wiem, czy pisalam z Toba gdzies na forum, ale z pewnoscia nie kojarze Cie ;-) Zreszta moglam cos zle zrozumiec.
Odpowiadałem Tobie i odpisując zerknąłem na twój wpis a tam na dole jest ,,Pajzder" gdyż Twoja wypowiedź jest odpowiedzią na wyrażoną przez niego opinię. Wiem, jak działa to forum lecz coś mi się pokiełbasiło i miałem wrażenie,że odpisuję Pajzderowi. A ostatnio w założonym przez niego wątku odbyliśmy konstruktywną i życzliwą konwersację. Puentując ty nie zrozumiałaś bo ja się zagapiłem.
Ja oglądałem ten musical w kinie i absolutnie się z Tobą zgadzam,że te sentymentalne uniesienia teatralne zaowocowały w kinowej scenerii równie emocjonalnym podejściem do spektaklu.
A jeśli kogoś nie lubimy, trudno. Sam mam problem z kolejnymi kreacjami Krystyny Jandy, która doprawdy jest dobrą aktorką, która zachwyciła mnie w ,,Człowieku z marmuru: i w ,,Człowieku z żelaza" ale niekiedy mam takie uczucie,ze jest zbyt schematyczna.. a jak widzę Mroczków to mam wrażenie,że mam Mroczki przed oczami. Chociaż to drugie to nie był zbyt dobry przykład, bo trudno w tym wypadku mówić o prawdziwym aktorstwie. Wracając do pani Anne ja nie mam jakichś uprzedzeń i Fantyna mi się spodobała. Pozdrawiam.
Rozumiem, dziekuje za sprostowania i wyjasnienia :-) Co do samego filmu to dorzuce jeszcze dwie rzeczy: pierwsza) dalam ocene 8/10, choc ogladajac film nastawilam sie na ekranizacje i zapomnialam, ze to musical, przez co nieco sie zawiodlam w splyceniu wielu rzeczy, uproszczeniu lub wycieciu. A przeciez mamy do czynienia z musicalem na motywach powiesci, a nie samej ekranizacji i w sumie moj blad odnosnie oczekiwan. Mimo to biorac pod uwage kostiumy, scenografie, muzyke, gre i caloksztalt mysle, ze film zasluzyl na ocene 8 z mojej strony. Druga) mimo niecheci do Anne uwazam, ze zagrala bardzo dobrze Fantyne, bardzo emocjonujaco, nawet wzruszylam sie w scenie, gdy po raz pierwszy spotyka Valjean. Jednym slowem: tutaj jestem z niej zadowolona. Tak w ogole polecam zapoznac sie z ksiazka - naprawde wspaniala, jedna z najlepszych, jakie mialam zaszczyt w zyciu czytac.
Rowniez pozdrawiam :-)
Ze dwadzieścia lat temu czytałem tą książkę. Moja uwaga tutaj będzie taka,że żadna ekranizacja książki za wyjątkiem może polskiego Quo Vadis nie jest wierna powieści i to pewnie dobrze bo widz będący wcześniej czytelnikiem ma element zaskoczenia a po wtóre twórcą filmowej wersji danej opowieści literackiej nie jest autor powieści a reżyser danego widowiska czy to scenicznego czy ekranowego. Jest taka ekranizacja Nędzników, w której nie ma w ogóle wątku Eponiny
Znalazłem to jest ta ekranizacja.
http://www.filmweb.pl/film/N%C4%99dznicy-1998-8045
W tej wersji filmu, podkreślam, nie musicalu Eponina nie występuje.
Również miedzy wersją teatralną a filmową musicalu, o którym rozmawiamy występują różnice. przynajmniej jeden z wątków teatralnych znacznie odbiega od powieściowego a z kolei musical kinowy do powieści w tym wątku nawiązuje. Nie mam oczywiście na myśli drobnych niuansów jak kawałek surduta z jednej strony i sygnet z drugiej bo to jest dla mnie mniej istotne, zresztą w musicalu i w teatrze i w filmie znajdujemy sygnet.. Ja z kolei jeśli idę do kina na ekranizację literackiej opowieści to zawsze oczekuję i staram się zwrócić uwagę na te właśnie różnice dodane luby zmienione przez scenarzystów, inne niż powieściowe.
Coz, ja nie znam zadnej ekranizacji, ktora w porownaniu z ksiazka wypadalaby lepiej. Chyba wyloze z zalozenia, ze slowa pisanego obraz nie zastapi. Nawet co do Quo Vadis przezylam mocne rozczarowanie, bo ksiazka byla wspaniala, naprawde swietna, a film... no coz, nie tak sobie to wyobrazalam. Ma Pan racje (musze uzyc tego zwrotu grzecznosciowego, gdyz dzieli nas ogromna roznica wieku i nie moglabym mowic/pisac na "Ty", prosze zrozumiec) co do elementu zaskoczenia, ale takie zmiany nie zawsze wychodza na dobre niestety. Zazwyczaj przynosza rozczarowanie, choc w przypadku mniej istotnych detali nie jest to w stanie przeslonic wielkosci filmu o ile, takowy istotnie takim jest. Co do Nedznikow, to niestety jest to tak obszerna powiesc, ze jestem swiadoma, iz nie da sie po prostu czegos wyciac, ale w przypadku podanej przez Pana ekranizacji jest to dla mnie przesada - widzialam fragmentami te wersje, lecz nie zwrocilam uwagi na brak Eponiny, aczkolwiek podkreslam, ze widzialam tylko fragmentami.
Co do mnie wprzypadku ekranizacji to kiedys zwracalam uwage na te wszystkie szczegoly i dodane do scenariusza sceny, ale potem uswiadomilam sobie, ze nie to jest najwazniejsze tylko jak tworcy oddali ducha powiesci, czy przekazali to, co w ksiazce, czy moze skupili sie na samej fabule, czy tez dajmy na to efektach specjalnych, o ile takowe wystepuja. Niesety w niemal kazdym przypadku czulam mniejszy czy wiekszy zawod, ale musze przyznac, iz nie da sie wszystkiego skreslic i jest wiele niesamowitych filmow, ktore mimo rozbieznosci z ksiazka sa wspaniale mimo tego :-) Chyba nieco zeszlam z tematu, przepraszam :-)
I z gory przepraszam za mase bledow, ale zarowno mj komputer jak i klawiatura dzialaja po swojemu, a poniekad to tez moja wina :-)
Majstruję jeszcze na klawiaturze to od razu odpiszę.
Strzelaj do mnie na ty, po czterdziestce człek marzy by się odmłodzić, to w końcu internet i tutaj wszyscy są ponoć na ty. Grzeczności nie zaszkodzi ale przesadne konwenanse salonowe nie są najistotniejsze. Wspomniany zaś film często był emitowany w Zone Europa, ze dwa lub trzy razy go oglądałem. Nie każdy może mieć ten kanał, więc nie każdy na niego trafił. Może i zeszłaś z tematu ale idziesz dobrą drogą. W zasadzie zgadzam się w pełni z Twoją wypowiedzią. Natomiast ta wersja bez Eponiny, zapewniam Cię była równie interesująca.
Mnie przesadne konwenanse salonowe nie przeszkadzaja, a wrecz przeciwnie :-) czasem bezposredniosc mnie razi, ale mniejsza o to. Co do tej Eponiny to dodam jeszcze, ze faktycznie masz racje, iz to dwie rozne postacie. Niby widzialam roznice, ale jednak nie uswiadamialm sobie tak duzej rozbieznosci w ukazaniu ich. W ksiazce jej milosc nie byla istotna, w sumie dowiedziano sie o tym tuz przed smiercia, natomiast w filmie byla to iscie romantyczno-dramatyczna postac - cale ta nieodwzajemnione uczucie, cierpienie i w ogole. Mimo to i tak lubie ten charakter, a wykonaniu Samanthy Barks szczegolnie :-) Co do ekranizacji tej powiesci to rowniez ciekawy jest francuski miniserial z Gerardem Depardieu jako Jean Valjean. I tak najbardziej wole wersje Hoopera, ale zapoznalam sie w miare mozliwosci z pozostalymi i w sumie w kazdej znajdzie sie cos ciekawego.
Powoli zbieram się do spania lecz jeszcze odpiszę.
W filmie możemy momentami odnieść wrażenie,że mamy do czynienia z amantką. W powieści to jakieś dziecko na dodatek alkoholiczka, złodziejka, wynędzniała i w swej miłości jednak troszkę zaborcza. Wszak to ona u Hugo ściąga Mariusza na barykadę by tam razem z nim zginąć. Od początku nie bardzo wierzyła w powodzenie powstania.
Ja bym się nie zgodził,że w powieści miłość Eponiny była nieistotna. Przecież ona w pewnym momencie roztoczyła opiekę nad Valjeanem i Kozetą. Ona odnalazła dom Kozety kiedy Mariusz już tracił nadzieję, ona podobnie jak w filmie przywróciła tą nadzieję oddając mu list. To dziewczę z ochrypłym nieprzyjemnym głosem trochę namieszało w powieści.
A skoro już pzrywołana została Eponina to warto zwrócić uwagę,że filmowa Eponina w niczym nie przypomina postaci z kart powieści. To zupełnie dwie różne osoby choć z podobną misją do wypełniania.
Niektóre piosenki są też skrócone w filmie. Np. ,,On my Own" Eponiny
Tutaj filmowa Eponina:
http://www.youtube.com/watch?v=X4gUFUpZI0E
A tutaj jest całość, teatralna wersja.
http://www.youtube.com/watch?v=VjfmP7h3gBw
Tutaj to samo z polskiego teatru:
http://www.youtube.com/watch?v=feFo_4BiNDM
To jest to co ja wychwyciłem, ale piszą,że takich sytuacji w filmie jest więcej. Mnie to specjalnie nie przeszkadza.
Mnie rowniez nie przeszkadza, tym bardziej, ze film z pelnymi wersjami utworow bylby o wiele dluzszy, a i tak jest dosc dlugi bez tego ;-)
Niestety z polskiego teatru najmniej mi sie podobaja wystepy - to chyba wina tego, ze najpierw poznalam wersje po angielsku i bardziej przypadly mi do gustu.
Poprawiam błąd.
Jest
Ja oglądałem ten musical w kinie i absolutnie się z Tobą zgadzam,że te sentymentalne uniesienia teatralne zaowocowały w kinowej scenerii równie emocjonalnym podejściem do spektaklu.
Powinno być
Ja oglądałem ten musical w kinie i absolutnie się z Tobą zgadzam,że te sentymentalne uniesienia teatralne zaowocowały w kinowej scenerii równie emocjonalnym podejściem do seansu.