Sorry ale DUZO PRZESADZONA OCENA. Film napchany dobrymi aktorami, ktorzy powinni zajac sie tym co robia najlepiej a nie spiewaniem !
Gdybyś nie był ograniczony i umiał się otworzyć na coś innego, też byłoby lepiej. Nie było sensu robienia normalnego filmu, bo takich powstało ok ~40 do tej pory i kilka nawet dobrych. Brak dystansu sprawia że ludzie nie wytrzymali na tym filmie.
Nie sądzę, żeby było to kwestia "otwierania się na coś innego" ;) To nie jest nawet musical z prawdziwego zdarzenia. Lubię i Crowe'a i Jackmana, ale tutaj doprowadzali mnie do szału swoim zawodzeniem.
Nie wiem co masz na myśli w kwestii musicalu z prawdziwego zdarzenia, jeżeli to że wokalnie film został położony to się zgodzę, ale tylko dlatego że w głowie mam pierwowzór, ale po za tym jak najbardziej musical, na 3 miejscy wśród najczęściej wystawianych. Upiór w operze, Koty, a potem Les miserables.
Że "Nędznicy" są jednym z najpopularniejszych musicali na świecie to wiem, sama zresztą miałam przyjemność oglądać takie cudo na żywo. Chodziło mi o tą konkretą filmową wersję, te pioseneczki albo mamrotanie pod nosem naprawdę trudno nazwać musicalem.
Nie jestem wymagającym widzem, nie oczekiwałam też, że wersja filmowa będzię tak samo dobra jak to co mogłam obejrzeć na żywo w teatrze. A mimo to się trochę zawiodłam (chociaż nie tak jak moja mama, która po dzisiejszym seansie chodzi wściekła :D)
To był prawdziwy musical z aktorami (co jest przełomowe), którzy śpiewali NA PLANIE FILMOWYM, a nie w studiu. Myślisz, ze to jest takie proste? A i tak uważam, ze wyszło o wiele lepiej, bo przynajmniej oddali prawdziwe emocje i w śpiewie można było tak na prawdę odnaleźć je i było to prawdziwe, a nie jakieś sztuczne ruszanie ustami....
Tylko, że mnie jako widza interesuje efekt. Niczego nie zmienia czy śpiewali bezpośrednio na planie czy było to wcześniej nagrane w studiu. Dla mnie było to kiepskie i tyle, dla Ciebie to arcydzieło. Nie przekonamy się przecież nawzajem do swoich racji ;)
Czemu zaraz ktos musi byc ograniczony? Poprostu kolega jest koneserem kina a nie musicalu. Dla takich filmow powinien byc inny portal dotyczacych opery i musicali.
Przecież dobrze śpiewali. Wiadomo, że oglądając w teatrze jest zupełnie inny odbiór, no i aktorzy zupełnie inaczej interpretują piosenki, inaczej do nich podchodzą, ale tutaj ci aktorzy na prawdę dobrze się spisali. A jeśli chcesz obejrzeć Les Mis bez śpiewania to sięgnij po wersje z Umą Thurman. Jest całkiem spoko.
Wat?
Hugh Jackman - kariera musicallowa w West Endzie,
Samantha Barks - j.w. + Quenn Theatre,
Aaron Tveit - Broadway,
Amanda Seyfried - Mamma mia!
Wszyscy aktorzy świetnie śpiewali.
Nie wiem co wedlog Ciebie jest swietnym spiewaniem ale jak widac nie potrafisz odroznic zawodzenia od spiewu ;-), apropo Jackmana, jak robil taka swietna kariere na West Endzie to czemu z niej zrezygnowal? :-)))
Film bylby duzo lepszy jakby byl zrobiony na wzor angielskich filmow kostiumowych a to co wyszlo to moim skromnym zdaniem przekombinowanie bo ani to musical ani film kostiumowy, jak dla mnie to powinien byc nominowany do zlotej maliny.
Kolejny zapewne uchowany na telewizyjnych show muzycznych i serwisie YouTube... Susan Boyle ze swoim I Dreamed A Dream zdecydowanie lepsza, co? Bo w studiu telewizyjnym przy ujaranej widowni, a nie w ciężkich warunkach na planie filmowym? Wirtuoz wysmakowanego produktu? Django 10/10 i Ty dyskutujesz o sztuce, czy pastiszu i kiczu? Nie mam więcej pytań...
Domyslam sie, ze nalezysz do twardej grupy wielbicieli skowyczacych aktorow :-), ok nie neguje, ale nie przypinaj wszystkim latek, ze wszyscy wychowani sa na prymitywnych programach muzycznych, promujacych niemoc artystyczna, jak tak doskonale potrafisz wymienic nazwy tych programow to mniemam, ze sam, hipokryto, jestes ich stalym "ogladaczem". Sorry ale jak zachwycasz sie nad "genuszem" muzycznym Nedznikow to wydaje mi sie, ze to Ty masz problemy z wyedukowaniem muzycznym :-)
To że wiem jakie gnioty programowe w telewizji nadają, jest równoznaczne z byciem fanem tych produktów? W sumie nie spodziewałem się po Tobie innej dedukcji...
Ja w przeciwienstwie do Ciebie nie wiem, bo nie ogladam :-) a w Twoja rzekomom edukacje nie bede sie zaglebial :-)
zgadzam się w 100%. Dla mnie wokale to była jakaś porażka. Najmłodsza trójka dawała radę, ale bez rewelacji. Jackman to więcej słabych momentów niestety, Crowe i Hathaway to żenujący poziom. I dreamed a dream zaśpiewane w spazmach było istną profanacją, aż uszy bolą. Nie wiem, gdzie ludzie mają ten narząd, skoro tak wielu zachwala właśnie śpiew np. Crowe'a. Istny żart. Dla mnie film to jedno wielkie muzyczne nieporozumienie. Argument odnośnie konwencji(nowatorskiej) nie trafia do mnie. Przykro mi, ale nie jestem w stanie otworzyć się na takie doznania jak fałsz, brak umiejętności wokalnych i żenująco wąska skala głosu, gdy film sygnuje się jako musical... II tak, uważam że piękny śpiew + emocje to bułka z masłem dla doświadczonych aktorów muscialowych, szkoda, że zatrudniono jakieś ładne buźki z Hollywood.
Można mieć zastrzeżenia co do paru aspektów w tym filmie, ale na pewno nie do strony wokalnej! Ale tak to jest w kraju, w którym wszyscy się znają bo naoglądali się Mam Talent, Bitwę Na Głosy, X Factor czy Bóg wie co jeszcze! W dodatku z cynicznymi jurorami z przypadku, na poziomie Wojewódzkiego na przykład! Gratuluję wobec tego edukacji muzycznej...
Przykro mi, ale pudło. I tak Susan Boyle lepsza. Dlaczego? Bo ma głos jak dzwon i ogromną skalę, Nie rozpędzaj się z ocenianiem, czyja edukacja muzyczna jest odpowiednia, bo moja była i jest na wysokim poziomie. Znam się na muzyce, mam dobry słuch, niestety nie wpędzisz mnie w kompleksy prostackimi zarzutami.
Skoro napisałeś to co napisałeś wyżej, to nie masz dobrego słuchu i tylko się oszukujesz, że jest inaczej. Poza tym 7/10 musicalowi, w którym nie umieją śpiewać? Ciekawe...
Ale na miłość boską to jest film a nie teatr! Może Susan Boyle ma mocniejszy wokal, ale chyba nie uważasz, że w filmie spisałaby się lepiej od Hathaway. A o to w tym filmie myślę chodziło, żeby poza piękną muzyką pokazać emocje aktorów w odróżnieniu od wersji operowej, gdzie aktorzy w większości po prostu stoją i śpiewają. Dlatego wolę np. kinową wersję "I Dreamed a Dream'' Hathaway gdzie mogę zobaczyć prawdzie w emocje jakie targają bohaterką, a nie zaśpiewaną z uśmiechem na ustach wersję Susan.
Jeśli uważasz, że śpiew Crowe'a i Hathaway to żenujący poziom to raczej Ty masz problemy z narządem słuchu. I czekam z niecierpliwością aż wskażesz mi momenty fałszowania o których piszesz. A co do niskiej skali głosu, to do postaci Javerta pasowała idealnie i według mnie brzmiała lepiej niż operowy głos Philipa Quasta.