Miałem duże oczekiwania i … przez pierwsze kilkanaście minut przeżywałem katusze. Pojedynek na śpiew Jackmana i Crowe załamał mnie. Nie takich wokalnych popisów się spodziewałem.
Bardzo lubię musical z Teatru Roma i tam każda piosenka przeszywała na wylot, powodowała ciarki na całym ciele, a w Malwinie Kusior się prawie zakochałem po jej "Wyśniłam sen". A co tutaj mamy? Russell Crowe dwoi się i troi by jak najlepiej zaśpiewać, ale niestety, to nie na jego umiejętności. Na tych staraniach cierpi jego aktorstwo i Javert wypada niestety słabo i drewnianie. Do śpiewu Jackmana też musiałem się długo przyzwyczajać. Sacha Baron Cohen jest śmieszny, ale śpiewać nie potrafi. Zbyt dużo tych gwiazd. Ogólnie wszystkim jakby brakowało mocy w śpiewie. Chyba nawet piosenki są zbyt cicho w stosunku do muzyki. A ledwo w kilku miejscach filmu słychać wspaniałe vibratto.
Ale mamy i pozytywne wokalne zaskoczenia. Anne Hathaway brawurowo wykonała "I dreamed a dream" i równie dobrze zagrała. Zasłużona Satelita dla niej. Dobrze wypadają mało znani aktorzy odgrywający Mariusa (wykonanie nr 2 czyli, Empty Chairs at Empty Tables) czy Enjorlasa. Widać, że zostali zatrudnieni dla umiejętności wokalnych a nie nazwiska. Podobnie Samantha Barks, która przecież śpiewała rolę Eponine na scenie w Londynie. I szkoda, że tym torem nie podążyli ludzie odpowiedzialni za casting.
Scenariusz oparty jest wiernie na tym z musicalu. Pobudki Oscarowe skłoniły tylko producentów do dodania jednej nowej piosenki. Cóż… bywa. Wielbiciele spektaklu będą zatem zadowoleni, że nie brak ich ulubionych scen, postaci czy piosenek. Ci, którzy nie widzieli musicalu będą zapewne narzekali na fragmentaryczność akcji, zbyt dużą liczbę postaci itp. Ale to zarzuty nie do filmu, lecz do twórców scenicznej wersji.
Zdjęcia są chwilami dość dziwne, szalone, ale na pewno ciekawe. Brakowało mi chwilami większego rozmachu, choć z drugiej strony pewna teatralność wszystkiego była jak najbardziej na miejscu. Chyba nie trzeba również wspominać, że zalety filmu to również kostiumy i scenografia.
Całości brakuje mocy, tych emocji przeżywanych w Romie, a przez co potrafi nużyć, lecz mimo wszystko nie były to stracone godziny w kinie.
6/10
Przepraszam, ale jak widzę, że ktoś pisze, że Malwina Kusior śpiewała "Wyśniłam sen", to muszę skorygować. Malwina w Romie grała Eponine, Fantine należała do Edyty Krzemień w pierwszej obsadzie, w drugiej do Ani Gigiel i w tzreciej do Kasi Walczak. To tak w ramach sprostowania. :)
Dziękuję za czujność:) Oczywiście chodziło mi o "On my own" jak tytule mojej wypowiedzi, czyli jeśli dobrze pamiętam po polsku "Sama tak". Co do "Wyśniłam sen" to słyszałem na żywo w wykonaniu Ani Gigiel. Trochę żałuję, że na Edytę Krzemień się nie załapałem.
Nie ma problemu. :)
Co do Fantine, to Anna moim zdaniem Edycie nie dorównała, ale bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Po fragmentach dostępnych na yt nie spodziewałam się tak dobrej kreacji wokalno-aktorskiej. Moją Eponine na zawsze z sentymentu zostanie Ewa Lachowicz, ale nie ma co do końca porównywać spektaklu do filmu, a w filmie Samantha spisała się bardzo dobrze. Właściwie pozbyłabym się tylko Crowe jako Javerta (bo mnie w ogóle nie ruszał, a wręcz bardziej śmieszył i momentami irytował), a całą resztę ekranizacji kupuję i koniecznie chcę jeszcze raz zobaczyć.
Jak Crowe zaczął "Stars" to myślałem, że zejdę:P Niby poprawnie.... no , ale właśnie poprawnie. Łukasz Dziedzic wymiótł totalnie, więc Crowe był z góry skazany w mych oczach na porażkę i to nawet nie jego wina.
Pewnie jakbym obejrzał drugi raz, tym razem wiedząc czego się spodziewać, przyjemność z oglądania byłaby większa, szczególnie jeśli amiałbym zatyczki do uszu na niektóre momenty:P