Musicale mają to do siebie, że albo je kochasz bezgranicznie albo nienawidzisz totalnie. Ja należę do tej pierwszej grupy. Odeszły czasy dawnych musicali, nowa era to Moulin Rouge czy Chicago. Film Hoopera to ostatni pocałunek dla tradycji, co stanowi jego siłę i jednocześnie przekleństwo. Teraz wiem skąd tak różne opinie. No cóż, mnie kupił: rewelacyjną i wzruszającą Anne Hathaway [oklaski!] oraz przejmującym i jakże pięknie romantycznym Eddiem Redmayne. Bez wątpienia to rola życia również dla Hugh Jackmana. Do tego niezwykła rewolucyjna scenografia, dopieszczone kostiumy i ponad to wszystko istota całej sprawy: niezwykła i niezapomniana muzyka!
Nieprawda. Nie kocham musicali. Jednak też nie nienawidzę. Moulin Rouge należy do najczęściej oglądanych przeze mnie filmów, tak jak Skrzypek na dachu. Ale już tego plastikowego, wystawnego kiczu Webbera nie trawię. Nędznicy budzą we mnie mieszane uczucia. Bardziej podobali mi się na scenie. Wg mnie Jackman zagrał dobrze ale na boga, nie powinien śpiewać. Jego słaby, drżący starczo głos odzierał z dramatyzmu wiele scen. Moja córka w pewnym momencie zaczęła udawać bek owcy. Tak samo Rusell zupełnie nie trafiony. Zamiast wściekłego psa gończego, smutny, dobroduszny basset. Scenografia również nie rewolucyjna. Z podobnych patentów korzysta się już od kilku lat. Jako żywo przypomina komputerowy Londyn w Sherlocku Ritchiego. Muzyka tylko czasami udana (głównie w scenach zbiorowych), poza tym wtórna do bólu. Żeby nie przesadzać w krytyce, film obejrzałem, nawet się wzruszylem. Było jednak sporo momentów, w których odruchowo zerkałem na zegarek.
Jeśli spośród setek nagranych wersji piosenek TE właśnie znalazły się w filmie/na soundtracku, to pewnie Hooper miał w tym jakiś cel. Btw, sami aktorzy przyznali, że byli zdziwieni niektórymi decyzjami reżysera, które tego dotyczyły
.
Ok, ok. Być może za dużo słucham muzyki. Spróbuj zamknąć oczy i wysłuchać śpiewu Jackmana. Jeśli nazwiesz go genialnym, nie mamy się o co spierać. Jedni lubią truskawki, inni piły tarczowe :) Powiedzmy tak, barwa i wibrato w głosie Hugh nie bardzo pasuje mi do treści piosenek.
Ok, ok. Być może ja również za dużo słucham muzyki, a przede wszystkim za dużo musicali oglądam, ale poza Bring him home uważam, że Jackman odwalił kawał dobrej roboty przy tym filmie. I tak, mam na myśli również wibrato, jeśli wdajemy się już w takie detale.
"sami aktorzy przyznali, że byli zdziwieni niektórymi decyzjami reżysera, które tego dotyczyły" - jeśli to o Jackmanie, to bardzo dyplomatycznie powiedziane. On powinien twórcom wytoczyć proces za to, co zrobili z jego głosem i śpiewaniem.
Ja również należę do pierwszej grupy, ale to co tu zobaczyłam baaardzo mnie zawiodło. Widziałam "Nędzników" w warszawskiej Romie i totalnie zakochałam się w tym musicalu, ale po obejrzeniu tego "czegoś" w życiu bym na niego nie poszła do teatru. Film do cna sztuczny, przesłodzony, śpiew aktorów nie zachwyca... Piosenki, które bardzo mi się spodobały na scenie tutaj wypadły średnio. Jedynie oskar za charakteryzację zasłużony. Nie polecam. Lepiej pójść do teatru i zobaczyć na prawdę dobry musical, niż zasnąć na tej bajeczce.
Owszem, Jackman ma dobry głos i doświadczenie musicalowe, w związku z czym to, co mu zrobili w tym filmie, woła o pomstę do nieba: śpiewa (a raczej usiłuje śpiewać) daleko poza swoim rejestrem, na dodatek w mamrocząco-udręczonej manierze Colma Wilkinsona - można sobie porównać w koncercie jubileuszowym z 1995, jest na dvd (w filmie CW gra Biskupa). Mam wrażenie, że w ogóle twórcy filmu kazali wszystkim naśladować to, jak śpiewają wykonawcy w tym konkretnym koncercie i nie wyszło to dobrze, bo 1) Russell Crowe, Helena Bonham Carter i Sasha Baron Cohen, a także Eddie Redmayne nie umieją śpiewać w stopniu mniej lub bardziej katastrofalnym, 2) umiejący śpiewać Jackman nie powinien być zmuszany do tych wygibasów z za wysokim rejestrem i z nagraniem na żywo, w związku z czym brzmi jakby miał nieustanną zadyszkę; 3) Hathaway i Seyfrig piszczą niemiłosiernie również powyżej swoich naturalnych rejestrów. Pod względem muzycznym film jest totalną porażką.