95 % tego filmu to śpiewane, czy częściej jęczane dialogi. Być może najgorszy storytelling, jaki w
życiu widziałem. Pozostałe 5 % filmu to sceny dynamiczne, fatalnie nakręcone i zmontowane. W
tym również scena buntu motłochu z czerwoną flagą (Eisenstein przewraca się w grobie). Całość w
estetyce "Piratów z Karaibów" udaje ciężki, egzystencjalny dramat. Humor może poprawić występ
Maximusa oraz nominacje do Oscara dla Wolverina i Catwoman. Bo to film raczej na Złote Maliny.
Mogę się zapytać, po co idziesz do kina na musical, skoro nie lubisz śpiewania?! Storytelling oraz sceny akcji były kiepskie, ale jak widzę po twojej ocenie, nie umiesz w ogóle oceniać filmów i nie masz zielonego pojęcia o czym piszesz.
Chwileczkę, gdzie napisałem, że nie lubię śpiewania? Radzę czytać ze zrozumieniem. Nie jestem jakimś koneserem musicali, ale widziałem parę filmów z tzw. kanonu gatunku ("Deszczowa piosenka", "Hair", "Czarnoksiężnik z Oz", "Skrzypek na dachu" itp.) Są to w gruncie rzeczy normalne filmy, z "mówionymi" dialogami oraz przemyślanymi i starannie nakręconymi scenami śpiewanymi.
Storytelling byłby słaby nawet bez śpiewania, bo większość filmu pochłania gadulstwo. A niechlujne śpiewanie każdego dialogu tylko pogarsza sprawę.
Sam piszesz, że storytelling (sprawa kluczowa) był kiepski, a film jednak dobry. A może mnie Mistrzu pouczysz jak oceniać filmy.
Tak, piszę że ten film nie jest bez wad. Dlatego dostał ode mnie taką a nie inną ocenę, ale nawet Szybcy i Wściekli nie zasługują na tak niską ocenę, jaką ty dałeś temu filmowi. Trzeba docenić całą masę rzeczy, jaka została zrobiona świetnie, a potem odjąć ocenę, za błędy.
"Nawet "Szybcy i wściekli""? Od kiedy "Szybcy i wściekli" to poziom filmowego dna? Film widziałem dawno, więc nie oceniam. O ile pamiętam to lepszy film od "Nędzarzy". Rozrywkowa bzdurka, bez większych pretensji. Konwencjonalna, ale sprawnie zrobiona, dobra do popcornu. Na pewno nie jest łzawą, kiczowatą katorgą jak "Nędznicy".
Mógłbyś powiedzieć mi, co w "Nędznikach" było "zrobione świetnie". Tylko zlituj się i nie mów: "kostiumy, scenografia", bo to jest na standardowym poziomie tego typu produkcji.
Muzyka, zdjęcia, gra aktorska. A ty możesz mi powiedzieć, co było tak złe że wystawiłeś prawie najgorszą możliwą ocenę ?!
To co napisałem w temacie jest uzasadnieniem. Dość błaha historia (w porównaniu do książkowego oryginału) tak beznadziejnie opowiedziana, że w zasadzie nieoglądalna. To nie film, tylko 2,5 godziny "śpiewaniny" (bo śpiewaniem tego nie nazwę).
Muzyka, zdjęcia, aktorstwo - to żeś strzelił ogólnikami. Muzyka jest tu przez cały czas, a dobra tylko w kilku scenach. Zdjęcia? Przeciętne, a w scenach dynamicznych słabe, często trzęsącą się kamerą, chaotycznie zmontowane. Aktorstwa tu nie ma. Są aktorzy, którzy przez 2,5 godziny mordują siebie i nas monotonną śpiewaniną.
Nie sądzę, żebyśmy doszli do porozumienia. Swojej opinii o filmie nie zmieniam.
A ja z innej beczki trochę - oglądałeś "Les Miserables" w teatrze?
Scenografia, muzyka...praktycznie wszystko jest w tym filmie tak jak w spektaklu. Pewnie dlatego mnie nie dziwi nic ani nie gorszy bo mam porównanie. Uważam też, że jest to bardzo dobrze przeniesiony musical. Chociaż kilka ważnych wątków brakuje.
Ale chyba nie chodzi o to aby cały czas jęczeć na ekranie. Ten musical jest, według mnie, nie bardzo przemyślany. Po pewnym czasie ciężko słuchać jak aktorzy wygłaszają śpiewająco nawet najmniejsze kwestie...
Zgadzam się ze sporą liczbą Twoich argumentów, niemniej zdaniem: "Humor może poprawić występ Maximusa oraz nominacje do Oscara dla Wolverina i Catwoman" - w zasadzie podsumowałeś swój gust filmowy i podejście do kina. Zapomniałeś dodać jeszcze "Borata" i "Bellatrix". Płycizna, pseudointeligencki bełkot. Po co katowałeś się musicalem? Idź na IronMana 3 albo Transformersy.
W jednej sprawie mogę Ci nawet przyznać rację, chociaż wolałbym, żebyś obszedł się bez wyzwisk i odsyłania do filmów "powszechnie uznanych za gnioty".
Być może nie powinienem utożsamiać aktorów z ich rolami, chociaż są to chyba ich najsłynniejsze kreacje, z których powinni być dumni. Gdybym (zachowując wszelkie proporcje) napisał o Marlonie Brando: "don Corleone", to nikt by się nie czepiał. Jaki aktor, taki dorobek. Zresztą aktorzy niewiele tu zawinili, a raczej dureń reżyser.
Postanowiłem się zabawić i obejrzeć filmy nominowane do Oscara jeszcze przed ceremonią rozdania nagród. Tak jak wyżej napisałem, uważam, że aktorstwa w "Nędznikach" w zasadzie nie ma. Są aktorzy, którzy przez cały film śpiewają. Dlatego zakpiłem z nominacji aktorskich. Tyle w temacie.
Myślę, że nie w pełni się rozumiemy. Uważam "Iron Mana", "Transformersy" itp. produkcje za dobrze zrealizowane filmy rozrywkowe. Takie, podczas których popijasz Colę i pakujesz w siebie zestaw z mega-popcornem, nie roztrząsasz zawiłości fabuły i wielopłaszczyznowości bohaterów - bo po prostu tego w filmie nie znajdziesz.
Takie filmy nie oszukują i nie udają - mają być łatwe, lekkie i przyjemne. I takie są.
Co do "Nędzników" - to jako jedyne trafne porównanie przychodzi mi na myśl muzyka Piotra Rubika. Wspaniałe głosy, orkiestra symfoniczna, chór, nadzwyczajne patetyczne teksty, rozmach koncertów... W rzeczywistości to jedynie fasada. Muzyka tworzona przez Rubika to według mnie zgrabnie ubrana i opakowana w WIELKOŚĆ muzyka dla mas, element popkultury udanie udający coś lepszego. Takie piękne oszustwo.
"Nędznicy" to także oszustwo. Kostiumy, śpiewane dialogi, piękna muzyka, znakomici aktorzy, ciekawa historia - a w rzeczywistości rozrywkowe kino dla każdego. Z tą różnicą, że ludzie wychodzący z kina (podobnie jak ci, którzy bywali na koncertach Rubika) mają przeświadczenie obcowania z kulturą, z czymś pięknym i wzniosłym. To oczywiście złudne i nieprawdziwe, ale jak pięknie opowiedziane.
Dlatego właśnie doceniam "Nędzników" - chociaż z pełną świadomością czuję się nimi zmanipulowany. Dałem się znakomicie oszukać, ale tego chyba szukałem.
Jeszcze tylko kilka zdań o aktorstwie: scena w karczmie ("Pan domu") z Heleną Bonham Carter i Sachą Baronem była wyśmienita, zagrana lekko, z przymrużeniem oka, dobrze zaśpiewana. Doceniam też fakt, iż scena, w której Anna Hathaway śpiewa "I dreamed a dream", została nakręcona w jednym kawałku. Żadnych cięć, innych ujęć kamery itp. Przez niemal 4 minuty na ekranie widzimy bohaterkę w pojedynczym ujęciu. Niełatwe, zważywszy na emocje, jakie miała wyzwolić w sobie i w widzach.
"Nędznicy" mnie rozbawili i wzruszyli, sprawili, że poczułem się lepiej - dobre kino rozrywkowe, sprytnie udające arcydzieło. Dla mnie - spełniło swój cel.