Pomimo pięknych zdjęć, świetnej obsady, ujmującej historii, ten film był po prostu momentami
nużący, męczący, nie do wytrzymania. Rzadko mam ochotę wyjść z kina, a dziś to czułam od
połowy filmu, kiedy już straciłam nadzieję, cały czas. Niektórzy ludzie wymiękali i po prostu
wychodzili.
Musical? Nie mam nic przeciwko, uwielbiam Chicago, Sweeney Todd, nawet Nine było lepsze.
Nawet się cieszyłam, że usłyszę ładne, nowe melodie, może nawet będzie można potem kupić
płytę? Jednak tutaj nie można powiedzieć, że to były melodie, jakby stwierdzono, że wszystko
powiedzą w melancholijnych przerwach, a ostatnie słowo będą ciągnąć, tak jak każdy to robi
udając, że jest w operze. Acha, NIC prawie nie mówili, wszystko było śpiewane. Chyba trochę
PRZESADZILI. Chciało się śmiać z żałosnych tekstów. Choćby Jean do Mariusa ,,Znów tu
jesteś... Znów jesteś przy mnie...'' kompletnie bez sensu. Chciało się śmiać.
Jedynie fajnie, jakoś ciekawie, zaśpiewała Anne Hathaway, co zresztą zostało użyte w
zapowiedzi. Dużym plusem filmu były też śmieszne sceny z Heleną Bonham Carter. FIlm jest a
pewno warty obejrzenia, ale najlepiej w domu, z przerwami, jak będziecie sobie mogli
przewinąć długie sceny śpiewania, wypić w tym czasie kawę...
Gdyby skrócili każdą o połowę, moja ocena skoczyłaby z 5 na 8. A tak niestety, ziewanie i
zasypianie przyćmiło mi rozmach, talent, wartości i wątek. Sami oceńcie, czy warto wydawać na
to kasę. Może ktoś lubi przeciągłe sceny?