Sądzę, że kluczem do udanego odbioru Nędzników jest dystans. Ogromna doza dystansu. Na
szczęście jestem ogromną fanką kiczu i patosu, jak również "mizerabli". A musicale, jakby
cudowne nie były - trochę się w te szufladki mieszczą. Acz nie sprawia to, że są złe.
W przypadku filmowych Les Mis można było się ciut nadwerężyć - dystans trzeba było mieć do
poziomu wokalnego (przy Crowe'ie nieraz można było się mocno skrzywić z zażenowania), do
oprawy (przepych, wszechobecny przepych), do banalnych rozwiązań, do schematów, do
oczywistego dramatu... ale jak już się uda to wszystko zrobić, można cieszyć się naprawdę
przyjemną i poruszającą historią z przepiękną muzyką nawet nie w tle, a raczej w roli głównej.
Taaaak, może i jestem mało wymagającym widzem, ciemną masą, motłochem, tępą
popkulturową audiencją i takie tam różne przyjazne określenia, ale dla mnie więcej nie trzeba.
2 i pół godziny minęły jak jedna piosenka, w kilku momentach popłynęły rzewne łzy, żę tak
górnolotnię to ujmę, czasem parskaliśmy śmiechem, z kina wyszłam z chęcią na powtórny
seans.
Oczywiście że widzę wady tego filmu, nie trzeba być wytrawnym widzem żeby je zauważyć.
Pewnie za jakiś czas zmienię ocenę na 8, może 7, ale na razie, dwa dni po obejrzeniu, dalej
całym sercem daję 10/10, zawyżając średnią ocenę. Przepraszam, wymagająca widownio :)