"Nędznicy", chociaż zrobieni z odpowiednim rozmachem inscenizacyjnym, udowadniają, że w gruncie rzeczy kino to nie teatr, wcale nie skupiając się na ukazaniu tej różnicy. Sceny bardziej "osobiste", które w teatralnej sali mogłyby poruszyć widza, na ekranie wupadają słabiej, nie budzą większych emocji.
Sam film nudnawy jest właśnie przez multum piosenek, które zlewają się w jeden kolektyw. ppozbawiony szczególnego charakteru. Ale zagrane jest naprawdę solidnie.
Pozdrawiam!
Potwierdzam , mam takie same odczucia. Gdy byłem pierwszy raz na Les Miserables w Teatrze Roma byłem oczarowany do tego tego stopnia że za pare miesiecy zabrałem całą rodzinę i poszedłem jeszcze raz. Spektakl był Meeeeeeega a film mi sie dłużył i nie przeżyłem już go ani trochę. Jest dobry jest okej daję 7/10 ale idźcie do teatru jak będziecie mieć tylko okazję.
Odczucia miałam dokładnie odwrotne. Film jest niemal doskonały (jak dla mnie za krótki, brakowało mi wielu ukochanych scen z książki). Spektakl natomiast? Brzydka, uboga, stara kuzynka X Muzy. Za nic nie trafia do mnie umowność teatralna - ja mam uwieżyć, że te kilka desek na starym parkiecie to barykada na ulicach XIX-wiecznego Paryża? Czytając książkę człowiek wyobraża sobie autentyk, widząc film widzi mniej więcej fotokopię swojej wizji. Co dostaje idąc do teatru? 8 letniego syna kuzynki w kostumie z supermarketu myślącego, że jest Christianem Bale'm w "Mrocznym Rycerzu". Tak wyglądają realia.
Dodatkowo w filmie aktorzy są dobrani świetnie, mogłabym się tylko czepić Amandy Seyfried, ale z drugiej strony nie jej wina, że rola Cosette została mocno okrojona. Może gdyby film był dłuższy jej postać miałaby więcej wyrazu. Podobał mi się nawet Crowe, który bardzo ciekawie i oryginalnie zinterpretował Javerta - tu pokazanego jako człowieka opanowanego wiecznym poczuciem niższości z powodu pochodzenia, skrępowanego do granic możliwości narzuconym sobie formom i paragrafom by udowodnić, że nie jest taki jak inni z miejsca w którym się urodził. Obsada sceniczna wypada przy filmowej najwyżej marnie, a osobę, która obsadziła w wersji teatralnej tego "kartofla" (brak mi innych słów jak oddać jak bardzo "pasował" do postaci) w roli Enjolras'a gotowałabym powoli od stóp w zjałczałym maśle.
Jeżeli chodzi Ci o wersję Romy, a kartoflem nazywasz Zagrobelnego to niestety muszę się zgodzić. Generalnie męska część polskiej obsady "Nędzników" nie bardzo mi się podoba, chociaż Łukasz Dziedzic jako Javert był dobry.
Dokładnie o nią i dokładnie o Zagrobelnego. Dziedzic w obsadzie wersji z Romy był wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Zgadzam się co do "kartofla", mały, z za dużym łbem i śpiewający w najlepszym razie przeciętnie. Już lepiej obsadzić w tej roli dziewczynę o odpowiednio niskim głosie i właściwym typie urody ucharakteryzowaną na faceta :P
No nie bardzo. Musiałaby mieć wzrost koszykarki i ogólną budowę co najmniej typu Gwendolyn Christie zrobioną na Brienne. Pamiętajmy, że Hugo opisywał Enjolras'a jako wysokiego, szczupłego - ale nie zabiedzonego - faceta. Powiedziałabym, że filmowcy trafili jak w pysk strzelił z doborem aktora. 20 lat temu pasowałby mi też Tom Cruise w charakteryzacji Lestat'a z "Wywiadu z Wampirem" gdyby - podkreślam GDYBY - był o te 20cm wyższy.
w czasach w których toczy się akcja ludzie nie byli aż tak wysocy :) Ja go sobie wyobrażałam jako wysokiego (ale nie niebotycznego) i tzw. typ "tyki od fasoli" - czyli nie "zabiedzony", tylko po prostu naturalnie szczupły/smukły. Poza tym czym to się różni od mody na obsadzanie czarno/śniado-skórych aktorów w rolach oryginalnie białych postaci?
Grałam kilka razy facetów (nie kurdupli) w przedstawieniach szkolnych, ze względu na niedobór chłopaków na kółku teatralnym i moje mało subtelne rysy twarzy :P a mam "zaledwie" 173 cm wzrostu i ważę 68 kg. Są wyższe dziewczyny.
Napoleon Bonaparte miał 170cm wzrostu i był uważany za niskiego, a nasza królowa Jadźka kilkaset lat wcześniej mierzyła 180cm. Aż tacy niscy nie byli, więc sądzę, że Hugo opisując jego postać jako wysoką miał na myśli jednak coś bliżej 190cm. Zgadzam się co do typu "tyki od fasoli", też mniej więcej tak go widzę. Jeśli chodzi natomiast o obsadzanie znanych, kanonicznych postaci przez aktorów skrajnie innych etniczności - tj. np. pomysł czarnoskórego czy azjatyckiego Bonda - to osobiście za tym nie przepadam. Autor opisał bohatera tak, a nie inaczej i tego powinni się trzymać.