Myślę, że większość z tych 12 tys. osób, które kliknęły na filmwebie, że chcą zobaczyć ten film, będzie usatysfakcjonowana.
Ja jako fanka wersji scenicznej i książki jestem zachwycona. Naprawdę wiernie oddaje musical, który jednocześnie świetnie dostosowano do nowego medium, kina. Wszystkie niedociągnięcia, załamania głosu itp. dodają realizmu, przekazują najsubtelniejsze emocje. Na śpiewie znam się słabo, ale nie czuję, żeby moje uszy zostały okaleczone przez któregokolwiek z aktorów. Zresztą w kinie bardziej niż w teatrze skupiam się na ich grze i tutaj chyba mało komu można coś zarzucić. Hugh i Anne zasłużenie zbierają pochwały. Zupełnie nie sprawdziły się moje obawy co do Russella Crowe'a - wiele mówi się o jego nieudanej kreacji, ale po pierwszym obejrzeniu nie odczułam zgrzytu. Być może lekko odstaje, a być może to jego pomysł na Javerta. Co do śpiewu, to nie raził mnie, a nie ukrywajmy, większość społeczeństwa to tacy sami eksperci, jak ja w tej kwestii i miło się zaskoczą, że Maximus w ogóle coś śpiewa.
Absolutnym fenomenem jest Eddie Redmayne, ale o nim na pewno będzie jeszcze głośno. Czasami wspomina się nawet o nominacji do Oscara - wcale bym się nie zdziwiła, bo chłopak kradnie każdą scenę, a wykonanie "Empty Chairs..." zmiażdżyło mnie jak sola Hugh czy Anne.
Thenardierowie również świetni, podobnie jak w wersji scenicznej są bardziej śmieszni niż straszni, ale film zdecydowanie potrzebuje odskoczni od swojego patosu.
Nie da się ukryć, że patos wypływa z ekranu. Les Mis to film jakby w starym stylu, przedstawiający pewne wartości w taki sposób, który chyba rzadko pojawia się we współczesnym kinie. Wszystkie morały są podane na tacy, płyną wprost z ekranu, ale mnie bardzo się to podoba. Nie można odmówić temu przekazowi swoistego uroku.
Jedyne, co psuło mi odbiór filmu to taśma zacinająca dźwięk raz po raz. Przy musicalu, szczególnie w istotnych fragmentach, było to niezwykle irytujące i trwało chyba do końca (a może jednak przestałam na to zwracać uwagę?).