Czego oczekiwaliście. Musicalu z Astairem i Hepburn?
Czegoś co zredefiniuje całe kino?
Jeśli ktoś wiedział, czekał na ten musical, to z góry wiadomo było, że oczekiwaniom ta produkcja nie sprosta. Bo west end i broadway ustawiły taki poziom, że nikt nic nie poradzi.
Ale film był potrzebny. Bo Kowalscy, Smithowie i Duboisowie na całym świecie idą na ten film, po czym płaczą. Bo jaki procent społeczeństwa czytał Nędzników? A jaki procent widział musical, który w przeciwieństwie do wszystkich innych, nigdy nie doczekał się adaptacji filmowej.
Więc siadając w sali kinowej zapisują się na zderzenie czołowe z fabułą i tematem, których nie da się zepsuć, samemu o tym nie wiedząc. Bo nigdy świadomie nie słyszeli I dreamed a dream. To nie jest byle co. W solidnej wersji. Nie genialnej i cudownej, ale solidnej, i wystarczającej, by ten pierwszy raz zmiótł z nóg.
A opinie "znawców" musicalowych, którzy rzucają błotem i dostają istnej sraczki słownej, jaki to ten film nie jest żałosny, beznadziejny, najgorszy w historii kina, lepiej się wybrać na High School Musical, w tym momencie jedyne co mogą zrobić, to przekonać kogoś, kto Nędzników nie zna, by omijał ten film szerokim łukiem. Gratulacje.