Dorastanie w L.A.: kilkoro nastolatek i ich codzienne życie, upływające pod znakiem rozterek, sercowych perturbacji i obowiązkowych imprez. Na pierwszym planie młoda Jodie Foster, na soundtracku poprockowe hity z okresu plus klimat charakterystyczny dla lat 80. Ogląda się bezboleśnie, Miasto Aniołów jako tło spisuje się bez zarzutu, ale czegoś w tym wszystkim zabrakło. Po zakończonym seansie w zasadzie jedyne co kołacze się w głowie widza to pytanie: no i co w związku z tym? "Lisice" zrealizowane zostały ze smakiem (za kamerą: Adrian Lyne), mają jakiś tam swój przaśny urok, ale w zasadzie nie niosą ze sobą żadnej głębszej treści. Może się czepiam, w końcu to tylko taka żeńska wersja "Amerykańskiego Graffiti", mimo wszystko jednak, ciężko pozbyć się uczucia niedosytu.
Czy jest to jeden z tych filmów, w których akcja toczy się w ciągu jednej nocy, jak właśnie w "Amerykańskim Graffiti" i "Dazed and Confused"?