Młody mężczyzna idący przed siebie bez większych życiowych planów. Młoda kobieta, która chce być kimś (a raczej mieć coś) choć nie bardzo sama ma na to pomysł. Jej mąż - poczciwy i uczciwy człowiek, który umie zadbać o to co ma i poprzestawać na tym.
Spotykają się i... no właśnie. Jakby nić się nie działo. Pierwszy dzwonek, którego nie słyszymy. Cały czas stoimy przed drzwiami i czekamy aż coś się wydarzy. Akcja rozszczepia się na pojedyncze sceny. Reżyser nie wie czy pchnąć ją w stronę komediową (przypalające się hamburgery), melodramatyczną (kochankowie na plaży) kino drogi (wspólna ucieczka - gdyby akcja rozwinęła się w tym kierunku i ukazała studium dwojga odmiennych charakterów skazanych na siebie mogło by być całkiem ciekawie...) czy wreszcie "anatomię morderstwa" (planowanie i realizacja intrygi). Dużo się dzieje zamiast po prostu DZIAĆ SIĘ. Obraz wzrastającego uczucia dwojga zakochanych nie przekonuje. Nie bardzo wiadomo gdzie w tym wszystkim ustawić męża. Starszego od niej ale przecież nie starego człowieka. W dodatku sympatycznego, miłego porządnego faceta. Momentami widzimy poczciwego naiwniaka nieświadomego romansu. Za chwilę wydaje się jakby to on sam świadomie popychał ich ku sobie (widzi co się dzieje i godzi z sytuacją?). Nie są to jednak rozważania o dwubiegunowości każdej postaci ale reżyserska niekonsekwencja.
Aż wreszcie pali się kot. Spektakularna sekundowa klatka - zwierzak - druty elektryczne - błysk i ciemność. Rozjaśnia się następny kadr i słyszymy drugi dzwonek. Od tego momentu sprawy zaczynają się układać. Akcja gęstnieje, tworzy się wartko i konsekwentnie. Postaci stają się wyraziste, pełne w ich uczuciach, wzajemnych zależnościach, strachu, miłości. Intryga skrzy. Nie tylko dla tego, że akcja się komplikuje i staje bardziej dramatyczna. Również dla tego, że jest bardziej zaskakująca i do końca nie przewidywalna. Chłopczyk okazuje się facetem z jajami a dziewczynka konsekwentną fame fatale. Już myślimy że czekają nas napisy końcowe (ach gdyby nie kodeks Heysa...). Dostajemy na dużym talerzu porządną porcję wysmażonych hamburgerów, w które wgryzamy się ze smakiem do ostatniego kęsa. Szkoda tylko, że przystawka była trochę bez smaku.
Jeden z klasyków Noir nie oparty jednak o intrygę gangstersko-detektywistyczną z pościgami i strzelaniną ale studium zbrodni i kary.
Na mocną szóstkę.