Powiedziałbym, że film w swoim gatunku był naprawdę dobry. Efekty specjalne na duży plus. Guy Pearce ożywiał swoimi tekstami atmosferę, obok niego bardzo atrakcyjna Maggie Grace. Do tego jeszcze kreacja Josepha Gilguma, Mimo że wcześniej go nie znałem od razu go polubiłem, na pewno nie jest łatwo zagrać takiego świra. [SPOILER] Ale na miłość boską jak można tak spie****ć zakończenie. Rozumiem, że nie mieli pomysłu na ucieczkę a jedyną kapsułę Emilie wystrzeliła pustą. Ale żeby lądować na ziemi w samych skafandrach?! Besson chyba opuszczał zajęcia z fizyki.
Akurat gdzieś czytałem, że NASA pracuje nad kombinezonem, który miałby takie skoki umożliwiać będąc mechanizmem ratunkowym dla astronautów. Zakładam, że scenarzyści zaczerpnęli pomysł z tych pogłosek. To mnie więc aż tak nie drażni, bo trzyma się konwencji SciFi.
Za to nie mogłem patrzeć na ten ogień podczas strzałów w kosmosie.
Muszę się przyłączyć. Już nawet nie chodzi o to, że mało realistyczne te kombinezony, ale o to, że pojawiły się w fabule niczym deus ex machina. Najpierw się dowiadujemy o kapsule jako jedynej drodze ucieczki, specjalne urządzenie do jej namierzania jest tłumaczone przez przydługą scenę, później Snow łazi z tą minimapą przez cały czas - pół filmu się wokół tej kapsuły kręci. A później nagle: "ach tak, są jeszcze kombinezony w których też można uciec". Porażka scenarzysty.