Do Hollywood filmowi brakuje jeszcze paru drobiazgów ;) młody Joe był najlepszym ze wszystkich, ale i tak zginął, bo miał zbyt mało czasu by pomyśleć swoim wielkim mózgiem. Normalnie powinien sobie w prawą dłoń strzelić, żeby staremu Joe wypadł gnat z ręki, podbiec i dobić. Wtedy wszyscy byliby najszczęśliwsi na świecie.
W swojej kategorii film naprawdę dobry, da się przy nim myśleć, montażem przypomina mi trochę Incepcję. Levitt pokazał talent, znakomicie podrobił młodego Willisa.

A co do Hollywood - my Polacy akurat potrzebujemy happy endów, żeby zrównoważyć depresyjne końcówki naszych rodzimych produkcji :) pozdrawiam.

Co do Levitta, to faktycznie, nawet koleżanka Małżonka stwierdziła, że dobrze robi Willisa. Ja nawet zacząłem się zastanawiać czy miny ala Willis nie były wspomagane komputerowo :) Pozdro :)

Levitt zagrał tu zupełnie inaczej niż w rolach wcześniejszych, łagodnych, do których przyzwyczaił widzów, co na początku mi przeszkadzało. Ale w miarę oglądania podobał mi się coraz bardziej. Sam Bruce niestety wypadł średnio wg mnie (i staro ;p). O wiele bardziej przekonywujący był mały Rainmaker. W scenach napadów złości naprawdę dzieciak mnie przerażał.