Wyjątkowo niedorzeczny film. Rozbitkowie zachowują się nierealistycznie. Najpierw brakuje im wody i są na skraju załamania a potem włączają sobie muzykę (wyjątkowo głośna jak na radyjko postawione na stole, na pustyni) i świetnie się bawią. Zupełnie niedoświadczeni w takich sytuacjach idą "kupić wodę" od koczowników (rzekomo handlarzy bronią). Oczywiście nasz kapitan jest świetnym strzelcem i wszystkich zabija. Co robią rozbitkowie? Uwaga!!! Po zabiciu wszystkich (jeden uciekł na wielbłądzie) koczowników, wracają z umierającym kumplem i...nie zabierają ze sobą : wielbłądów, broni, jedzenia, wody, namiotów. Czyli tego, co pozostawili koczownicy a co naszym "bohaterom" jest potrzebne : woda bo rzekomo jej brakuje, jedzenie bo żywią się żarciem z puszki, wielbłądy, które można zabić i zjeść lub zaopatrzyć jednego z bohaterów i wysłać go przez pustynie na ratunek. Przede wszystkim BROŃ! Wiedzą, że "źli" powrócą a mimo to nie zabierają ze sobą karabinów i amunicji. Gdzie tu logika? Poza tym jeden z bohaterów, czarnoskóry z opaską jest potwornie irytujący. Na wszystko narzeka, nie mówi nic sensownego, sprawia wrażenie głupiego, niekumatego i irytuje swoją postawą. Poza tym końcówka jest równie beznadziejna. Koczownicy wracają w okolice samolotu, tym razem jest ich ok. 40-50. Zwiadowca dał im cynk. No i co? "Czekają" aż nasi bohaterowie się zmęczą by ich zabić.....ale po co? Wiedzą, że Ci nie mają broni bo zostawili ją w obozie. Z drugiej strony nawet gdyby mieli broń to tamtych jest 50! Doświadczonych strzelców na wielbłądach. Na co oni czekają? W normalnym świecie po prostu by tam podjechali, wyrżnęli wszystkich i już. Oczywiście atakują w momencie gdy samolot już srartuje <3 Co za bajeczka...