Z filmami, które przeszły do historii jest pewien kłopot. Gdy się nam nie spodobają, głupio jest je krytykować, bo przecież nie wypada. No bo jak napisać, że nie podobał nam się film, który od przynajmniej kilkunastu lat jest uznawany za arcydzieło kinematografii i który otrzymał ogromną ilość wyróżnień? W przypadku takich filmów wychodzi, że to z nami jest coś nie tak, skoro całej reszcie świata się on podoba, a my kręcimy nosem. Ale z drugiej strony, jak możemy napisać, że film nas zachwyca skoro jednakowoż nie zachwyca?
Do szpitala psychiatrycznego trafia nowy pacjent - Randall Patrick McMurphy. Wygląda na zdrowego, lecz w aktach ma wpisane iż jest agresywny, ma na koncie liczne przestępstwa, a także gwałt na nastolatce. Dyrektor szpitala podejrzewa, że udaje on chorobę psychiczną by uniknąć więzienia. Lekarze decydują się jednak go przetrzymać w celu wstępnej obserwacji. McMurphy szybko wchodzi w nowe środowisko i poznaje reguły w nim panujące, a także rygorystyczne i rutynowe życie kontrolowane przez siostrę Ratched. Randall wyznacza sobie cel: w ciągu tygodnia zamierza wyprowadzić z równowagi uporządkowaną i panującą nad wszystkim siostrę.
Po obejrzeniu filmu Formana w zachwyt co prawda nie wpadłem, ale podobał mi się ten obraz - chociaż to określenie w przypadku "Lotu nad kukułczym gniazdem" nie jest chyba najbardziej trafne. Z pewnością warto zobaczyć tą produkcję dla Jacka Nicholsona, który w roli udającego szaleńca McMurphy’ego jest niesamowity i zasłużenie otrzymał za nią Oscara. Oczywiście można się czepiać, że zagrał jak zwykle, ale nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Pozostali aktorzy również spisali się wyśmienicie - przerażająco opanowana i spokojna, a jednocześnie bezwzględna siostra Ratched - również zasłużony Oscar dla Louise Fletcher - czy pacjenci szpitala - Danny DeVito!! jako dziecinny Martini, którego kompletnie nie poznałem w tym filmie, Will Sampson jako głuchoniemy Wódz, Brad Dourif jako Billie czy Sydney Lassick jako panikujący Cheswick. Rewelacyjnie w filmie Formana wyszły zbiorowe sceny, w większości kłótnie między bohaterami podczas spotkań terapeutycznych, które są niezwykle naturalne i w nieprawdopodobny sposób pokazują narastające szaleństwo.
Po zdjęciach i sposobie prowadzenia akcji widać jednak, że "Lot..." został zrealizowany ponad 30 lat temu. Mam również wrażenie, chociaż nie czytałem powieści Kesey'a, że cała historia sporo straciła także w czasie przekładu z papieru na obraz. Film Formana jest bowiem momentami nijaki, zbyt obojętny, a motywy niektórych postaci - szczególnie McMurphy'ego nie do końca jasne. Sam film ogląda się jednak pomimo to dobrze. Jest on poważny, momentami poruszający, ale zdarzają się również w nim i sceny zabawne, rozluźniające całą atmosferę. "Lot..." pokazuje jak łatwo zacierają się granice pomiędzy normalnością, a szaleństwem. Opowiada także o pragnieniu wolności i o buncie przeciwko niesprawiedliwemu i wymuszającemu uległość systemowi. Mówi również o potrzebie uporania się ze swoimi problemami, oraz o konieczności wyjścia do życia.
7/10