o książce tej i filmie słyszałam sporo, że wybitne, wielkie itp. więc postanowiłam sprawdzić.
książka podobała mi się średnio. inna sprawa, że uważam ją za bardzo dobrą w obiektywnym tego słowa znaczeniu. po prostu mi jakoś osobiście nie do końca podeszła. nie mogłam zaakceptować tego sposobu patrzenia Indianina na siostrę Ratched jako na robota, tego widzenia wszędzie maszyn, śrubek i instalacji no i długachnych opisów mgły. choć z drugiej strony rzucało to światło na jego szaleństwo. nie podobały mi się też niektóre fragmenty wymyślane jakby na siłę, żeby było zabawnie. ale generalnie książka była ciekawa, dobra, istotna. pokazywała jasno zniewolenie pacjentów, ucisk, choć na końcu widać było, jak łatwo się spod tego ucisku wydostać, umyć od tego ręce i pójść sobie.
po filmie spodziewałam się wiele, sądząc, że wyłuszczone zostanie w nim to, co najważniejsze, odpadnie wiele z tego, co mi nie do końca odpowiadało i będzie świetnie. jakoś nie było. po pierwsze - tak wiele niezgodności z książką. skoro została ona okrzyknięta genialną, skoro to na jej podstawie powstawał film, skoro nosi ten sam tytuł - dlaczego poza tytułem właśnie, imionami bohaterów i głównym zarysem opowieści niewiele ma z nią wspólnego? dlaczego chronologia jest zupełnie inna? dlaczego po 30 minutach filmu mam wrażenie, jakby już się on kończył? dlaczego Chewswick nie popełnił samobójstwa, a Indianin nie pojechał na ryby ani nie opowiadał o swoim dzieciństwie? może i się czepiam bzdur, ale jestem za tym, żeby filmy powstające na podstawie powieści trochę bardziej je przypominały. po drugie - brak wyrazistości bohaterów. Czarni są tu całkiem mili, Wielka Oddziałowa jest wprawdzie chłodna i odpychająca, za to bardzo mało sadystyczna, pacjenci nie wyglądają na zbytnio zastraszonych (w książce bardzo długo nie potrafili nawet się roześmiać), zabawa jest mało szalona... ja to wszystko widziałam inaczej, dużo inaczej i w moim mniemaniu, lepiej.
nie twierdzę, że film jest zły czy słaby i nie jest moim celem kłótnia z kimkolwiek. mnie po prostu nie powalił na kolana, nie zachwycił i nie skłonił do uznania go genialnym. za to dzięki niemu bardziej polubiłam książkę. on sam pozostawił jakieś uczucie niedosytu.