Jak dla mnie - film nie jest zły, ale ma zmarnowany potencjał, co boli mnie chyba jeszcze
bardziej...
O ile mit 10% w ogóle mi nie przeszkadzał, akcja dosyć wartka i w dodatku połączona z "nauką",
o tyle niektóre momenty były zbyt "science fiction". Mam na myśli choćby scenę z dostaniem się
narkotyku do krwiobiegu, gdy kobieta fruwała po celi, bądź przyswojenie przez główną bohaterkę
w końcowych scenach dużej ilości substancji, po czym plunięcie energią.
Trochę szkoda, bo początkowe wplecenie dokumentu o gepardach + umiejętne operowanie
muzyką, pomysł na fabułę, nawiązanie do historii ludzkości przez imię Lucy, dbałość o szczegóły
(ten pościerany lakier na paznokciach!) czy sama realizacja moim skromnym zdaniem były
świetne.
Film trochę skojarzył mi się z "Transcendencją". Klimatem podobne, aczkolwiek Pfister poszedł
bardziej w naukową, futurystyczną stronę, dzięki czemu film nie był przegięty. W "Lucy" zabrakło
mi również jakiegoś wątku emocjonalnego, możliwe, że właśnie przez to film w moim odczuciu
nie miał "tego czegoś".
Podczas seansu nurtowało mnie jeszcze, czemu dziewczyna została zamknięta w celi
wypuszczeniem przez tych dwóch Koreańczyków?