Nie chcę gadać tu o trafności naukowej filmu, bo jak wiemy film to film, teorie naukowe się zmieniają, nikogo nie przekonam do tego, że mam rację bo każdy i tak wie swoje. 
 
A PRZEDE WSZYSTKIM, JEŚLI FILM JEST DOBRZE SKONSTRUOWANY i wciągający, to człowiek POTRAFI PRZYMKNĄĆ OKO NA NIERZETELNOŚĆ NAUKOWĄ i cieszyć się emocjami płynącymi z filmu. 
 
(Tu jest dobry wątek o micie 10% mózgu: http://www.filmweb.pl/film/Lucy-2014-687712/discussion/Co+%C5%BCe%C5%9Bcie+si%C4 %99+tak+u+licha+uczepili+tych+10,2493574 ) 
 
W każdym razie, film jest bzdurny nie tylko ze względu na pseudo-naukowość. 
 
1.Tylu klisz i kalek w jednym filmie to już dawno nie widziałem. 
 
a)sceny ala egzorcysta (każdy chce mieć fajny efekt w filmie) 
 
b)Stworzenie Adama wg, Michała Anioła (ja bym się wstydził) 
 
c)Jestem Bogiem (Ok. Powiedzmy sobie szczerze, każdy film porusza w większej lub mniejszej części, coś co już było w jakimś innym dziele. Więc sam pomysł na tabletki zwiększające możliwości mózgu i że sprzedają to jako narkotyk, nie jest zły. Był potencjał) 
 
d)Kojarzył mi się też z Transcendencją (nawet rola Freemana podobna) 
 
e)Ckliwa Rozmowa z mamą (Do której wrócę za chwilę) 
 
f)oczywiste zmontowanie pierwszych scen filmu, ze zwierzyną łowną. 
 
itd. 
 
2.Humor na siłę. Też w zasadzie same kalki. 
np. rozmawia przez telefon i chwilę później pojawia się w sali. - to chyba miało być śmieszne. 
 
3.Nijakie postaci. 
a)Lucy - Od początku filmu, jest dla mnie nikim. Jak mogę wczuć się w sytuację osoby, o której nie wiem nic? Kim była? Jakies urywki informacji. Gdy staje się wscechmocna, jest jeszcze gorzej. Naprawdę trudno zrobić postać wszechmocną, tak by widz się przejmował jej losem. Jej motywacja jest z początku nie jasna, potem jest aż nazbyt oczywista. 
 
b)Postać Freemana. Generyczna postać którą może zagrać tylko Morgan Freeman. O ile lubię Freemana, to trudno mi powiedzieć, żeby w tym filmie zagrał. On po prostu był sobą, który opowiedział parę rzeczy o nauce. (Zagadki wszechświata z Morganem Freemanem! Zresztą ta postać strasznie mi przypominała bohatera przez niego granego w transcendencji) 
 
c) Detektyw. - Jest chyba tylko po to, żeby wlec się za Lucy (zresztą jak widać jego postać o tym wie, bo się wprost o to zapytał. - W sumie odpowiedź, którą uzyskał jest dla mnie nie jasna) 
 
d) Generyczny Azjatycki mafiozo - to jest tak oczywiste, że aż nie chce mi się o nim pisać. 
 
4.Bezsensowne prowadzenie fabuły. 
 
a)Lucy nie zabiła "generycznego azjatyckiego mafiozo" podczas pozyskiwania informacji, chyba tylko po to, żeby mógł ją ścigać przez cały film. 
 
b)Rozmowa z matką ponownie: No bo jak inaczej opowiedzieć w filmie, że postać wszystko pamięta? Trzeba widzowi to powiedzieć wprost, bo użycie niebezpośrednich środków jest za trudne. 
 
5.Komputerowe efekty specjalne. To stare miasto i prehistoryczny las wyglądały jak efekty komputerowe rodem z Polski (sorry, mam na myśli np. ulice z ambassady, czy wieżę w stawce większej niż życie :( - wiem, że miewamy dobrych grafików.... ) 
 
6.Lol... wygenerowała pendrive. 
 
 
Jeszcze trochę tego było. Generalnie na filmie męczyłem się niesamowicie. 
Każdy z tych "grzechów" oddzielnie by mnie nie raził. No czasem się inaczej nie da. Ale poraża mnie ich kumulacja... 
 
 
 
Co z pozytywów: 
było parę momentów, gdzie film odzyskiwał moją uwagę i byłem zaciekawiony, co tam dalej będzie. 
1.Scena w samolocie: niby bzdurna, ale mnie na chwilę przykuła i myślałem, że film się rozkręci. 
2.Dochodzenie do 100% - ciekawy byłem co się stanie. 
3.Któryś wywód "filozoficzny" nawet mi się spodobał. Ale też bez jakiś fajerwerków. 
4.W sumie Scarlett fajnie grała.
Jak dla mnie to czepiasz się szczegółów, które wcale nie sprawiły, że film stał się przez nie gorszy. Jedyną rzeczą jaka mi się nie spodobała, była scena w samolocie - to, że reżyser nie wyjaśnił co się tak właściwie stało. To co wymieniłeś nie wywarło na mnie wrażenia ani teraz ani na filmie.
Widzisz. Dla mnie to byłyby szczegóły, gdyby film zrobił na mnie dobre wrażenie. Tymczasem, na filmie się strasznie męczyłem (kupiłem bilet do kina, to już się przemęczyłem do końca.) Tak jak pisałem wcześniej, każdy z tych "problemów" byłbym wstanie znieść w izolacji. Przymknąłbym oko na to. Po prostu nie da się zrobić filmu, który byłby pozbawiony skaz. 
 
Najbardziej ubolewam nad postaciami, które po prostu nie potrafiły mnie ponieść - i nie jest to dla mnie szczegół. (!!!) Główna postać nigdy nie jest szczegółem. 
 
Dobrze, ale powiedz mi w takim razie, co Ciebie urzekło w tym filmie, jeśli to co wymieniłem jest tylko szczegółami. Bo jednak podejrzewam, że masz jakieś racje, za tym, że ten film Ci się podobał, a czego ja w nim nie dostrzegam. :) Jakby nie patrzeć, ja swoje zarzuty przedstawiłem :)
Osobiście nie narzekam na przyjętą przez twórców koncepcję. Jednak zgodzę się z tym, że film ma sporo wad. Najbardziej irytował mnie jakiś taki brak spójności, brak ciągłości prezentowanych scen. Zupełnie jakby Besson zrobił film na 5 godzin i w ostatniej chwili kazał montażyście to wszystko spasować na 1,5 godziny. W efekcie powstało dzieło z dziurami w scenariuszu, przeplatane świetnymi momentami, przeplatane kiepskim montażem, przeplatane fajnymi efektami - zero konsekwencji. Całość przypominała jazdę po wyboistej drodze - raz na górze (ciekawe momenty), raz na dole (luki, niedoróbki, niekonsekwencje). Końcówka bardzo mi się podobała, ale cały film wydał niespójny, źle pocięty, no i przez to za krótki.
@ eclipticc - zgadzam się z Tobą w 100%. Faktycznie chyba największym bólem tego filmu jest jego montaż przez co czuć, że czegoś mu brakuje, choć ciężko powiedzieć czego. Tutaj dodam od siebie, iż nie zgadzam się ze zdaniem @Mathieja: "a)Lucy nie zabiła "generycznego azjatyckiego mafiozo" podczas pozyskiwania informacji, chyba tylko po to, żeby mógł ją ścigać przez cały film.". Lucy nie zabijała bandziorów po po prostu nie musiała - po tym jak zaczęła zwiększać swoje zdolności nie byli oni dla niej żadnym zagrożeniem - nawet ostatnia scena. Wiem, że wielu odebrało to jako jakiś wyścig z czasem, ale dla mnie ona po prostu miała naprawdę wyrypane na to kto przeżyje a kto zginie - jakby Ci mafiozi stali na jej drodze to by zginęli - ale nie stali. To jest tak jak z nami - nie zabijamy przecież wszystkich mrówek, które w okół nas biegają tylko dla tego, że są w pobliżu i mogłyby na nas wejść. I akurat ten motyw trzyma się dla mnie kupy. Jakby trochę bardziej popracować nad montażem i rozwinięciem paru wątków to byłby naprawdę świetny film, a tak to po prostu tylko 6.
>Lucy nie zabijała bandziorów po po prostu nie musiała - 
 
a taksówkarza za to, że nie mówi po angielsku, musiała? A policjantów podczas pościgu musiała? Tak jakos wyszło, że akurat mafiozi, którzy przecież zrobili jej dużą krzywdę, w tym filmie nie giną (przynajmniej nie od razu), ale trup ściele się gęsto wśród ludzi niewinnie zaplątanych w akcję (policjanci w szpitalu, taksówkarz, policjanci w instytucie). Akurat z tego całego towarzystwa najbardziej opłacałoby jej się zabić mafioza. Nie musiałaby się potem tak spieszyć w ostatniej scenie przemiany.
Ja tego tak nie widzę. Zwróć uwagę na to, że jej zdolności rosły. Na początku gdy zabijała jak leci była w przedziale 20%-30% i "dopiero" panowała w pełni nad swoim ciałem i musiała wtedy walczyć a akurat Ci ludzie stali jej na przeszkodzie. Lucy nie kierowała się żadną moralnością w sumie od początku - kiedy jeszcze nie miała dostatecznej mocy zabijała, kiedy już ją miała to nie musiała i też tego nie robiła. Mafiozy nie zbiła gdyż jak sama w scenie z nożami wbitymi w jego ręce przyznała, że ona już nie patrzy jak człowiek, nie ma pragnień ani celów itd. Od tego momentu on przestał być dla niej istotny i miała gdzieś co facet robi - żyje czy nie żyje. I tutaj również odnośnie spieszenia się - moim zdaniem ona wcale się nie spieszyła w ostatnich scenach. Gdy on do niej mierzył ona już dawno była w innych stanach świadomości - w innym wymiarze. Skoro widziała prehistorie i początek wszechświata to wiedziała też, że ktoś do niej mierzy - ale był on dla niej tak nie istotny jak mrówka, która chce ugryźć nasze but. Gdyby on strzelił sekundę przed osiągnięciem 100% to pewnie by zginął. To, że go właśnie nie zabiła ja odczytuję w ten sposób, że on się dla niej nie liczył i to się w tym filmie akurat dla mnie trzyma mocno kupy. Natomiast poprzez nienajlepszy montaż zabrakło rozwinięcia tła całej historii i przez to czuć, że brakuje tutaj czegoś. Pozdrawiam
Ciekawa interpretacja. Ale moim zdaniem, za mało widoczne to było. W szczególności na ilość trupów które się pojawiły, tuż przed sceną. Można było to jakoś lepiej poprowadzić. Być może w tym miejscu zabrakło łopatologii. (W przeciwieństwie do reszty filmu, gdzie jej było za dużo moim zdaniem. )
Akurat taksówkarza, chyba nie zabiła. Wydaje mi się, że go postrzeliła w nogę czy coś w tym rodzaju. W każdym razie, jakieś jęki z offu były - i przypisałem je upadłemu taksówkarzowi. (aczkolwiek mogę się mylić :) )
zgadzam się w 100%. Jak dla mnie film był absolutnie o niczym tak jak nikim była bohaterka a zdecydowanie lepszy efekty by był gdyby na konie filmu się obudziła u Japońca a całość byłaby tylko jej narkotycznym snem.
Czytałem Twojego posta jakbym sam go napisał. Porównanie do Jestem bogiem czy Transcendencji ciągnęło mi się przez cały film. Wiele scen, jak właśnie wspomniana, w której narkotyk przedostał się do krwi, wywoływało śmiech na kinowej sali. Sama motywacja bohaterki była zupełnie niejasna, na początku zabijała kogo popadnie, a bossa mafii oszczędziła...dokładnie po to, aby akcja mogła jakoś dalej się toczyć. Jestem bogiem bardzo mi się spodobał, pomysł lepszego wykorzystania mózgu przez bohatera był bardzo dobry. Tutaj niestety było średnio. 
W zasadzie, w większości się z Tobą zgadzam. Trochę będę jednak bronić tego filmu - pomimo, że mnie trochę rozczarował. 
Rozmowa telefoniczna z matką, PENDRIVE!!, nie zabicie mafioza, okropne rzeczy. Scarlett, którą uwielbiam zagrała jakoś tak bez pomysłu, poprawnie i tyle. 
Wydaje mi się, że gdyby nieco tylko rozbudować wątek romansu z policjantem, stany emocjonalne Lucy i mocniej pokazać jak zmienia się jej sposób myślenia i postrzegania to byłoby wspaniale. Tego właśnie mi brakowało. 
Ogromnie nie podobała mi się scena w samolocie, była naiwna. No i ten pendrive... 
Poza tym teledysk. To mi się akurat podobało i do tego teledysku pasują sceny z polowania i szybko zmieniające się sceny. Słabo zaznaczony punkt kulminacyjny - kiedy Lucy dzieli się z prof. Normanem wiedzą, że to czas określa życie, nie cyfry. 
Będę też bronić postaci policjanta (oczywisty ozdobnik ekranu), dopełnia postać Lucy, jako jej przypominajka - i tu mi właśnie zabrakło czegoś więcej niż jednego całusa, chociaż i to było dla mnie dość czytelne. 
Transcendencja to był wybitnie zły film. Męczyłam się na nim. Jestem Bogiem był zbyt ładny - podobał się - zbyt wygładzony, American Drug Dream taki... Lucy jest chyba najbliżej ideału filmu o tematyce "co by było gdyby nie ograniczenia intelektualne".
Ach! I jeszcze jedno :) 
O głównej bohaterce wiemy dość dużo przecież! Wg mnie wystarczająco przynajmniej. 
Jest amerykańską studentką w Tajwanie ("muszę się uczyć"), lubi imprezować, raczej zmienia partnerów często ("umawiałam się z nim od tygodnia"), ma (raczej kochających) rodziców (w USA), nie ma prawa jazdy. Taki wolny, młody, typowy studencki ptak. Dla mnie dość.
Widzisz, tylko, że większość twojej obrony polega na tym: GDYBY cośtam, to byłoby fajnie. 
 
"gdyby nieco tylko rozbudować wątek romansu z policjantem, stany emocjonalne Lucy i mocniej pokazać jak zmienia się jej sposób myślenia i postrzegania to byłoby wspaniale." 
ależ oczywiście, zgadzam się, ale jednak tego nie było. Wiele filmów mogłoby być lepsze, gdyby coś. 
(wyżej wspomniana transcendencja mogłaby być lepsza, jakby chociaż na początku filmu nie powiedzieli, jak film się skończy) 
 
Niestety ten całus był dla mnie mało czytelny. Jakby coś ktoś chciał powiedzieć, ale mu nie starczyło punktów many do zakończenie wątku. 
 
Tak, transcendencja to był wybitnie zły film :) Jestm Bogiem był ładny moim zdaniem. 
 
 
Częściowo przyjmuję twoją argumentację co do tego, co wiemy o postaci. Jednakże, mimo tej wiedzy, że tak to nazwę "ze stereotypu" wiemy o niej zbyt mało, żeby się wczuć w postać moim zdaniem :) 
 
"Większość" - jedno zdanie w całej mojej wypowiedzi było gdybaniem. 
I akurat to jedno zdanie z obroną nie miało nic wspólnego. 
 
A poza tym pozdrawiam :)
Wybacz, ale odniosłem inne wrażenie. :) 
Nie za bardzo widzę w twojej wypowiedzi, silnych argumentów za filmem. 
 
Ok. Przyjąłem częściowo argument o postaci (tylko częściowo, bo moim zdaniem, to nadal troszeczkę za mało. O ile nie jestem/nie byłem lub nie jaram się takim sposobem życia, to mi się z taką postacią trochę ciężko utożsamić, lub ją polubić. Zabrakło mi takiej iskry, z której czyniłoby Lucy osobę, której losem mógłbym się w jakikolwiek sposób przejmować. Zwalam to na kiepską ekspozycję postaci. Nie chcę tu mówić, jak to powinno być zrobione, bo w żadnym razie nie chcę narzucać swojej wizji autorowi. 
 
Podobał Ci się taki teledyskowy styl. Ok. Dobrze. Ale dla mnie to jest tylko ozdobnik. Nie neguję, tego, że film był ładny pod względem wizualnym (pod warunkiem, że akurat nie wyskakiwał na ekranie jakiś brzydki chwast rodem z komputera, o których pisałem wcześniej). Ozdobnik, jak ozdobnik. Lubię szybki rytmiczne cięcia. Sceny z Polowania nadal mnie nie przekonują. Są zbyt dosłowne. Ale ok. To tylko ozdobnik, to mogło fajnie wyjść, gdybym kupował resztę filmu. 
 
Potem piszesz o słabo wyeksponowanym punkcie kulminacyjnym i o relacji z policjantem, w której czegoś zabrakło. - Sama przyznajesz, że czegoś brakuje. To nadal jest dla mnie jakąś formą gdybania. 
 
Przyznaję sam pomysł na ogólną fabułę nie jest zły. Jest spoko. Podoba mi się. Ale nie podoba mi się wykonanie. 
 
I nie obrażaj się, ale po prostu nie jestem wstanie dojrzeć w twoim poście, wyraźnej obrony tego filmu. :) 
 
Nie nie! Żadnego obrażania się, bo ktoś ma inne zdanie od mojego, wręcz przeciwnie! 
 
Nie próbuję Cię, ani nikogo przekonać do mojego zdania, raczej mieszam je z Twoim/Waszymi. 
W moich oczach po prostu ten film zasługuje na nieco więcej niż trzy :) i nieco więcej otrzymuje. 
 
Piszesz o większości rzeczy w filmie że mało, mało tego, mało tamtego, za krótko, za mało. Wg mnie kluczem do przyjemniejszego odbioru tego filmu jest właśnie to "mało, krótko, szybko". Nierozwijanie niektórych wątków, niedopowiadanie historii pasuje do popowego teledysku s-f, jakim ten film jest. 
I ja tez bym obejrzała dłuższą wersję! O tak. Ale całość będąc taką jaką jest - jest ok, nie wybitna, ale ok. I pomimo tego, że Besson ma na swoim koncie doskonałe i genialne filmy - Lucy takim filmem nie jest - to widać że jest to także jego dziecko, na każdym kroku widać jego styl.
Moim zdaniem film zupełnie nie wykorzystał potencjału fabuły. Przez cały czas miałam mieszane uczucia, z jednej strony intrygujący pomysł na fabułę, z drugiej beznadziejna hollywoodzka realizacja. Pod koniec jak gościu jechał na kolanach z bazooką (albo czymś takim, nie znam się) to mi ręce opadły. Dla mnie ten film jest niespójny i denerwująco oczywisty.
Podpisuje się pod tym obiema łapkami. Oszczędziłeś mi masę pisania na FW i ocena taka sama. :)
Przypomnę, iż fantastyka naukowa nie jest dokumentacją namacalnej rzeczywistości. Do zadań tego gatunku nie zalicza się opisywanie rzeczywistego świata zgodnie z faktami udowodnionymi przez dotychczas ustanowioną naukę. Fantastyka naukowa jak najbardziej może tworzyć zupełnie nowe ścieżki i projekcje, pod warunkiem, iż będą one spójne logicznie i doprowadzą do równie logicznych wniosków krańcowych. Innymi słowy, na podstawie znanych danych o rzeczywistym świecie – np.: faktów i hipotez naukowych – wybiera się określoną tezę i pokazuje się w autorskim dziele jej alternatywny rozwój, potencjalny kierunek, w jakim mogłaby ona (zdaniem twórcy) podążyć, jak i skutki, wnioski, do jakich mogłaby ona doprowadzić. Mit o wykorzystywaniu przez człowieka 10. procent mózgu, to dawna hipoteza naukowa, która Bessonowi posłużyła za wytrych do rozwinięcia na oczach widza refleksji, do jakich punktów mógłby dojść człowiek i cywilizacja ludzka, gdyby możliwości naszych umysłów były większe, niż są w chwili obecnej. Gdybyśmy byli kimś innym, niż jesteśmy – gdybyśmy widzieli i rozumieli więcej? Gdybyśmy byli „boscy”?… Są to pytania o rozwój cywilizacji, o to, jaką jakość intelektualną i emocjonalną stanowimy – teraz, i jaką będziemy stanowić w przyszłości. Odpowiedzi na te pytania, to „fiction”, ale osadzenie ich na dawnej teorii naukowej („człowiek wykorzystuje tylko 10 procent mózgu”), to „science”.
Powtórzę tylko to co napisałem na wstępie mojego postu. 
 
"Nie chcę gadać tu o trafności naukowej filmu, bo jak wiemy film to film, teorie naukowe się zmieniają, nikogo nie przekonam do tego, że mam rację bo każdy i tak wie swoje. 
 
A PRZEDE WSZYSTKIM, JEŚLI FILM JEST DOBRZE SKONSTRUOWANY i wciągający, to człowiek POTRAFI PRZYMKNĄĆ OKO NA NIERZETELNOŚĆ NAUKOWĄ i cieszyć się emocjami płynącymi z filmu. "