MOIM SKROMNYM ZDANIEM - miernota. Wciąga przez pierwsze pół godziny. Później wytraca tempo. 
To jeśli chodzi o podsumowanie kina akcji. Zupełnie nie chwyta mnie za serce autorska wizja tego, 
co potrafi nasz mózg wykorzystywany w 100%. Kontrolowanie materii do mnie nie przemawia:-) 
Pomijam fakt, że teza o wykorzystywaniu li tylko i wyłącznie 10% mózgu została już obalona. 
Przesłanie - cóżeśmy uczynili z Matką Ziemią - zupełnie nieodkrywcze i w nieodkrywczy sposób 
pokazane. Film, który miejscami sili się na filozoficzną rozprawę, kilka scen dalej ociera się o 
groteskę. Tę groteskę potęguje jeszcze słaba gra Scarlett Johansson. W warstwie "do 
przemyślenia" płycizna i wyważanie otwartych drzwi! Przepraszam, może za mało przykładów, ale 
oglądający pewnie i tak wiedzą o co chodzi. I podkreślam, to tylko MOJE ZDANIE. Tymczasem
Heh...zero argumentów - bez trudu przerobiłem twój post na pochwałę tego filmu. Jak już tracisz czas na takie wpisy to chociaż postaraj się o użycie jakichkolwiek argumentów...inaczej powstaje miernota, którą bez trudu można obrócić w drugą stronę - wniosek: nie była to wypowiedź merytoryczna.
Zgadzam się. 
 
Zrobili z całkiem niezłego pomysłu skrzyżowanie matrixa z mało błyskotliwą, ale głośną kiepścizną spod znaku Guy'a Ritchie. 
 
Na początku łudziłam się, że pociągną dalej te jej wynurzenia o zgrzycie rosnących kości, nastąpi pogłębiona próba wejścia do głowy osoby, która zaczyna używać coraz więcej swojego mózgu, przejawem tego chociażby było widzenie fal radiowych. 
 
A potem.... 
 
...laska po prostu nabywa magicznych mocy, których używa do zmiany kolory włosów i rozstawiania po ścianach mafiozów. Morgan Freeman pasuje tam jak rzep do psiego ogona - dość groteskowa rola specjalisty od zagadnień mózgu, który wygłasza banały a potem stoi z otwartą buzią kiedy Scarlett wypuszcza z ciała macki. Wg mnie wciśnięty jedynie po to, żeby stworzyć wrażenie wielowymiarowości filmu. W filmie nie ma żadnego konfliktu, żadnej głębi. Szkoda, bo temat potencjalnie niezły i mogłoby powstać coś monumentalnego. 
 
 
I na koniec - postać brzydkiego lecz atrakcyjnego gliniarza i scena kiedy Scarlet go całuje, "żeby pamiętać". W tym momencie znajomi, ktorych zaciągnęłam na film powiedzieli, że mam zwrócić im kasę ;>
No to mamy te same odczucia!!! Mój problem z tym filmem polega na tym, że kompiluje płycizny filozoficzne z groteskowymi scenami, i to w bardzo bliskim sąsiedztwie. Poza tym jest nazbyt OCZYWISTY, co pokazują już pierwsze ujęcia. Wątek z gepardzim polowaniem... większej jednoznaczności nie można było zastosować. Mam wrażenie, że tu nawet nie chodziło o autorską wizję. Bo wizja kojarzy mi się z czymś nowym, odkrywczym. Jeśli nie w warstwie intelektualnej, to chociażby estetycznej. A i w tej i w tej ten film wypadł blado. Podobnie jak Ty najbardziej zawiedziony jestem zmarnowanym potencjałem. Przyznaję Ci rację, że taki temat można byłoby ograć jeśli nie w intrygujący, to chociaż wciągający sposób. Może kluczem jest tu reżyser? Luc Besson od pewnego czasu obniżył loty. Dzięki za opinie i wszystkiego dobrego!!!
ehhhh jeszcze się taki nie narodził co by wszystkim dogodził ;P 
mnie ten film naprawdę zachwycił.... 
ujęcia połączone z muzyką - np. sceny pogoni zwierzyny wymieszane z zaciąganiem Scarlet przez koreańczyków do pokoju hotelowego + pełna napięcia melodia.... 
gra aktorska - hmmm moim zdaniem sposób ukazania przez Scarlet tego co się działo z Lucy przy pierwszych godzinach "przemiany"-jakby nie wiedziała do końca co się z nią dzieje nie rozumiała o co chodzi.... ;D - coś pięknego ... 
i fabuła.... - nie wiem czemu czepiacie się tej teorii 10% - to film sf - sam reżyser jest w 100% świadomy nieprawdziwości tej teorii ;P ... to miał byc tylko środek do przekazania "morałów" - to co w życiu jest ważne, na czym powinniśmy się skupić i to że tak naprawdę nigdy do końca nie umieramy.... zresztą reżyser chciał nakręcic film o "mózgu" więc musiał o coś się zaczepic ;P 
a i nie " cóżeśmy uczynili z Matką Ziemią" tylko cóżeśmy uczynili z Naszym życiem ;P