Bessona o głupotę nie posądzam, jest więc tylko jedno wytłumaczenie nagromadzenia w jednym
dziele takiej sterty absurdów i nonsensów - za głupców musi uważać widzów.
I tu smutna konstatacja, że niestety ma rację. Potwierdzają to niektóre komentarze zachwyconych
filmem.
Lucy To film akcji sci-fi a nie dokument. Akcja i sci-fi tłumacz sobie jako prostą rozrywkę ze sporą dawką efektów, może dzięki temu rozluźnisz poślady i przestaniesz wypisywać głupoty.
Może i nie zrozumiałem. Chyba dlatego, że aby zrozumieć, co głupiec miał na myśli, potrzeba drugiego głupca.
po co się wykłócacie? przecież to s-f, tak jak "Kosiarz umysłów", "Johnny Mnemonic" czy "Ghost in the Shell"... po to są takie filmy, żeby pokazywać to a nie co innego. Nikt nie mówił, że to ma być dokument tylko najzwyczajniejsze kino rozrywkowe. Zresztą nie rozumiem dlaczego ktoś miałby chcieć zrobić z innych głupców tym filmem - fajnie się go ogląda, jest jakiś "pseudonaukowy" motyw, jakieś tam wizjonerstwo i dobra gra aktorska. O tym, że jak to w filmach Bessona jest też sporo akcji i oczywiście jakaś wariacka jazda samochodem mówić nie trzeba.
Po co się napinać? Żeby żyłka pękła od zwykłego odmóżdżacza? :)
dobrze gada, polać mu ;)
czy Polacy muszą być wiecznymi malkontentami?
oczywiście są wyjątki... :P
Nie sensu istnienia, tylko istnienia sensu. Widzisz, ludziom, którzy używają 100% mózgu sens jest potrzebny, tym, którzy 1,do 2%, mogą się bez niego obejść.
Eh nawet prostej ironii nie potrafisz dostrzec, a ja nie mam zamiaru uzupełniać twoich braków intelektualnych. Nudzi mnie ta rozmowa, więc spokojnie możesz powrócić do swojego dziwnego świata i tam doszukiwać się czego sobie tylko zapragniesz.
Uruchom najpierw swoje 99% mózgu leżącego odłogiem to może wtedy będziemy mogli pogadać na zbliżonym poziomie, a póki co, faktycznie skorzystaj z możliwości niezabierania głosu. Wszystkim wyjdzie to na dobre.
Wygląda na to, że brak Ci dystansu. Film Bessona bazuje na pseudonaukowym micie o wykorzystywaniu zaledwie 10% mózgu, i co z tego? Film powstał po to, żeby się go dobrze oglądało, a nie żeby skłonić widzów do filozoficznych czy naukowych refleksji. Jak wiesz, Luc Besson to nie Ingmar Bergman.
Czy to, że "Jazon i argonauci", "Zmierzch tytanów", "Odyseja" i "Herkules" bazują na mitach, tyle że greckich, a nie pseudonaukowych, też dla Ciebie dyskwalifikuje te filmy jako dobre? Przecież te wszystkie rzeczy, które się tam działy, były niemożliwe i niedorzeczne.
"Gwiezdne Wojny" też zawierają masę rzeczy sprzecznych z prawami fizyki i powszechnie znanymi faktami naukowymi - czy przez to są złe?
Dystans nie ma tu nic do rzeczy. Ja tu nie walczę o naprawę świata, tylko wyrażam swoją opinię o filmie.
Ja wszak nie twierdzę, że to zło, a jedynie głupota. Oczywiście, że amerykańskie kino sensacyjne, a już zwłaszcza sensacyjno- przygodowo-fantastyczne opiera się głównie na nieprawdopodobieństwach, ale są różne rodzaje nieprawdopodobieństwa. Niektóre nie rażą tak bardzo jak inne. Łatwiej jest przejść nad nimi do porządku w filmie, o którym od początku wiadomo, że jest baśnią, jak Gwiezdne wojny, niż w filmie, w którym akcja osadzona jest w realiach życia codziennego, a fabuła opiera się na rzekomo naukowych podstawach, co przez cały film jest widzowi nachalnie sugerowane. Raczej nikt po seansie"Tytanów", albo "Zemsty Shitów" nie wychodzi z kina przekonany o realności istnienia Dartha Vadera, Gwiazdy Śmierci i świata, w którym rycerze Jedi toczą walki na kolorowe świetlówki, tak samo jak po obejrzeniu "Jurasic Park" nikt nie spodziewa się, że jak pójdzie do zoo, to sobaczy tam Tirexa, albo pterodaktyla. Natomiast po obejrzeniu "Lucy" spore grono widzów jest przekonana o tym, (co wynika z bardzo wielu postów, których autorzy bajdurzą takie brednie, od których się wątroba przewraca), że faktycznie człowiek wykorzystuje tylko 10% mózgu i wystarczy tylko odblokować pozostałe 90%, by dokonywać rzeczy podobnych do tego, co wyprawiała bohaterka Bessona. I to jest najbardziej szkodliwe oddziaływanie tego typu filmów na co słabsze umysły. Ja osobiście mogę z łatwością uwierzyć w to, że gdzieś w kosmosie żyją inne cywilizacje, nawet w to, że toczą bitwy na świetlówki i władają ciemną i jasną stroną mocy, bo czemu by nie? Jeśli natomiast widzę, że w normalnych ziemskich warunkach ograniczonych prawami fizyki, jakaś kobita po przyjęciu dawki narkotyku zaczyna spacerować po ścianach i turlać po suficie, bo odblokowanie kilku procent nieużywanego dotąd mózgu (zdaje się, że to było ok. 20% w tym stadium) sprawiło, że przestały ją obowiązywać prawa grawitacji, no to wybacz, ale to przekracza mój próg akceptacji nieprawdopodobieństwa. Że o dalszym ciągu nie wspomnę, bo im dalej tym było gorzej. I o to tu chodzi. O różnicę między fantazją, a głupotą i wciskaniem ciemnoty. Bo ludzie i bez tego, są wystarczająco ciemni. Po co ich dodatkowo ogłupiać dla rozrywki i kasy?
Jak ktoś jest durnym hamburgerem to i w Dark Vadera będzie wierzył, Tak samo jak i w używanie 10% mózgu. Nie rozumiem czemu się kłócisz z prawami filmu. To film, a nie życie. Wszystkie filmy to "brednie" wg Twojego toku rozumowania bo nawet biografie nie są w stanie oddać 100% tego co było.
Ile użytkowników jeszcze musi cie pocisnąć co byś zrozumiał swoją głupotę? Próby nadania sensu sci-fi i doszukiwania się w nim jakiejś wyższej logiki wskazują na tzw ból dupy, zamiast obejrzeć film na luzie to spinasz się jak agrafka, starasz się zabłysnąć jakimiś spostrzeżeniami, które tu nie pasują i tupiesz nogą jak łepek kiedy inni śmieją się z twojego podejścia do tematu. Wymyślasz kolejne argumenty które są nic nie warte bo powtarzam po po raz 3 TO FILM SCI-FI matole, prawa fizyki z twojego Gimnazjum tu nie obowiązują.
P.s uprzedzając pytanie tym razem użyłem między 1 a 2% mózgu tyle tylko, że w trybie awaryjnym, a wszystko specjalnie żebyś mógł zrozumieć treść. I ostrzegam niżej się nie da zejść, jak tym razem nie zatrybisz to już będziesz musiał umrzeć z tym brakiem wiedzy.
No, jeśli twój mózg pracuje w trybie awaryjnym to wiele wyjaśnia. Trzeba było się od razu przyznać. Pewnie miga ci w głowie czerwone światełko, bo na oparach jedzie. To tłumaczy ten bełkot, którym się posługujesz i gust filmowy. Spróbuj jeść więcej ryb. Fosfor dobrze robi na szare komórki. O ile ci jakieś jeszcze zostały, bo z tego 1 procenta wiele się chyba nie da odbudować. Ale spoko, sprawiasz wrażenie osoby, która doskonale obywa się w ogóle bez mózgu....;-)
Cóż, młodość to rzecz godna pożądania.Skoro uporczywie imputujesz mi młody wiek, aż nie wypada protestować. Ale jak widać, twoja zdolność oceny wieku rozmówcy dorównuje zdolności oceny filmu...
To w zamierzeniu miało być spiętrzenie absurdu. Taka Bessonowska (besstroska) wizja przejścia do tzw osobliwości. Pomysł bodajże Vance'a. Ale nie o to w tym chodzi. Chodzi o radosną rozrywkę i zabawkę ulubionymi klockami. I to Bessonowi wyszło świetnie. Ilość cytatów, autocytatów, parodii i autoparodii jest ogromna. Ja się bawiłem znakomicie wiedząc, że gdybym próbował analizować prawdopodobieństwo, to zwyczajnie nie dałbym się zaprosić na bessonowską jazdę bez trzymanki. Pamiętacie te klimaty? 5 element, Leon, Nikita, Taxi, Pocałunek Smoka, Człowiek Pies? Kto przy zdrowych zmysłach snuje rozważania na temat naukowego prawdopodobieństwa w tych filmach? Kto zastanawia się, gdzie w Peugeocie 406 można ukryć drugi komplet sporowych kół wysuwających się automatycznie.
No widzisz, są tacy, którzy się zastanawiają i którym to przeszkadza. A innym z kolei przeszkadza, że są tacy, którym to przeszkadza i natychmiast zaczynają ich w sposób niewybredny atakować gdy ci wyrażą głośno swą opinię o filmie.
Ja nie lubię filmów, w których dla reżysera liczy się jedynie zabawa i rozrywka, kosztem prawdopodobieństwa i łamania praw fizyki. Science fiction? Proszę bardzo, ale nie samo fiction. Mogę uwierzyć w obcego lądującego na placu przed Kapitolem, w zmutowaną jaszczurkę pustoszącą ulice Nowego Jorku, czy gigantycznego goryla Konga, wspinającego się na WTC, i mam dobrą zabawę, ale jeśli ten King Kong nagle zacznie fruwać w powietrzu jak ptak, albo zacznie stepować i śpiewać deszczową piosenkę, to przestaję się bawić i pukam w czoło. Luc Besson zawsze miał inklinację do taniego efekciarstwa, ale o ile we wcześniejszych filmach można było przymknąć na to oko, niestety z filmu na film jest coraz gorzej.
No to jak sobie radzisz z filmami o superbohaterach? Też lubię hard SF i zdecydowanie jej za mało. Ale czy nie szkoda Ci odmawiać sobie zabawy innego typu? To dobrze, że jest wybór. Jedyny problem, gdy ktoś przykłada niewłaściwe miary. Musisz jednak przyznać, że tanie efekciarstwo w przypadku Bessona ma swój styl. Owszem, gdyby ta chucpa była robiona na poważnie, byłaby groteskowa. A tak masz azjatyckie w swym duchu szaleństwo formy. Gdy się człowiek nie napina, potrafi docenić drift pancernika w Battleship :)
Ale, kto tu się napina? Jak sobie radzę z filmami o superbohaterach? Nie mam z tym żadnego problemu. Jak film jest kręcony na podstawie komiksu, albo jest bajką jak "Gwiezdne wojny" to się to jak bajkę ogląda i przyjmuje. Ale, jak już gdzieś pisałem, są różne rodzaje fantastyki i prawdopodobieństwa. Podam przykład. Nie mam problemu z tym, że ktoś fruwa w powietrzu, ma siłę stu parowozów i jest niezniszczalny, bo istnieje na to w filmie wyjaśnienie - gdzieś na dalekiej planecie ktoś taki się urodził i nie podlega ziemskim ograniczeniom. Okej, przyjmuję to za dobrą monetę i myślę sobie - kto wie, może gdzieś w kosmosie żyją takie istoty, nikt tego nie zbadał jak dotąd. Ale jak widzę w tym samym filmie sytuację taką, że założenie okularów przez Supermana zmienia go cudownie w Klarka Kenta i dzięki tym okularom nikt go nie jest w stanie rozpoznać, nawet kobieta, która go kocha, choć każdy widzi, że nic się nie zmienił, to tutaj właśnie kończy się moja zdolność akceptacji i cierpliwość. Bo na to nie ma żadnego wytłumaczenia, oprócz umowności. A umowność to jest dobra w teatrze. Mogę z przyjemnością oglądać wyczyny Bruce Lee, rozwalającego setki przeciwników, co jest w rzeczywistości oczywiście niemożliwe, dopóki nie zacznie fruwać, skakać na 20 metrów nad ziemię, a jego przeciwnik po ciosie nie będzie robił dziesięciu piruetów w powietrzu i odlatywał na długość boiska, jak się dzieje w filmach typu Kucający tygrys, sra jący smok...
Albo mówiąc żartem, prędzej uwierzę w Harrego Pottera wbiegającego w ścianę na dworcu, gdzie istnieje ukryty peron, niż np. w kobietę wychodzącą na randkę bez nałożenia na siebie kilku warstw tuszu i pudru... ;-)
Gdyby Lucy była postacią typu Superman, albo Catwoman, wszystko byłoby ok. Ale nie, ona jest zwyczajną dziewczyną, a nadprzyrodzone zdolności nabyła poprzez uaktywnienie całości mózgu, co wg fabuły jest w stanie zrobić każdy z nas, jest to nawet tylko kwestia czasu. I na nieszczęście wielu niezbyt rozgarniętych widzów uwierzyło, że to prawda. Gdyby jeszcze te nabyte umiejętności polegały na wzroście inteligencji, poszerzeniu percepcji i zdolności przyswajania wiedzy, tak jak w przypadku bohatera "Jestem Bogiem", nie powiedziałbym złego słowa, to był rewelacyjny film. Ale jeśli zwiększenie wykorzystania zasobów mózgu owocuje np. miejscowym zanikiem grawitacji, rozsypanie na atomy, albo zamianie w jakąś czarną maź, to ja przepraszam, ale wysiadam...nie lubię bredni i już.