Liczyłam na niezły film a był gorzej niż średni.
Było kilka nawet fajnych scen ale reszta to nudne gadanie profesora , denne urywki ze zwierzętami
..czułam się jakbym oglądała jakieś animal planet ;) i ogólnie kiepska fabuła.Główna bohaterka też
mnie nie przekonała może dlatego,że nie przepadam za Scarlett.Uważam,że na początku filmu gdy
płakała i była wystraszona zagrała bardzo nienaturalnie i nieprzekonywająco.Potem było już lepiej
ale nie ukrywam że gdyby nie wiek głównej bohaterki wolałabym w tej roli zobaczyć np.Angelinę
Jolie. Wyczytałam nawet w ciekawostkach że pierwotnie to ona była obsadzona w głównej roli.
NIE POLECAM , film nastawiony chyba wyłącznie na efekty specjalne..
Cały urok tego filmy, według mnie. Jak pier_dolą o jakichś mózgach, to wiedzą kto ma pier_dolić. Oczywiście, że Morgan Freeman. :D
Śmiem uważać niemal zupełnie na odwrót...
Urywki ze zwierzętami nie były wcale denne, ale widać moja przedmówczyni mocno oczekiwała czegoś innego i nie potrafiła docenić tego typu niewątpliwych i wartościowych walorów filmu...
Co do fabuły, mogła być kiepska dla kogoś, kto nie myślał. Dla takiej osoby film może być przeciętny i z mało złożoną fabułą. Jednak film Lucy jest filmem "do przemyślenia". Moim zdaniem to udane i zrównoważone połączenie dwóch aspektów filmu - akcji w stylu strzelanki/walk sci-fi, oraz aspektu filozoficznego, nad którym można się niemało zadumać...
Zaś odnośnie aktorki grającej główną rolę, moim zdaniem sprawdziła się genialnie. Gdyby obsadzono na jej miejscu Angelinę, już wyobrażam sobie, jak ten film na tym by stracił (nie dlatego, że coś mam do Angeliny [wręcz przeciwnie], ale dlatego, że film wówczas stałby się komercyjnym ogłupiaczem skupionym wyłącznie na akcji i Angelinie, a słabiej na samym wątku fizoloficznym).
Scarlett Johansson moim zdaniem grała właśnie bardzo naturalnie i przekonywująco.
POLECAM jak najbardziej ^^. lecz dla osób lubiących sci-fi, lub/i zainteresowanych mocno filozofowaniem nad kwestiami rzadko poruszanymi w społeczeństwie, acz fundamentalnymi, a także, a może nawet przede wszystkim dla osób szukających czegoś więcej, czegoś "poza"... Ewentualnie dla osób szalejących za Scarlett ;)
Dla reszty, rzeczywiście, nie macie co iść do kina na ten film, bo dość możliwe, że go nie zrozumiecie i się zawiedziecie.
„Lucy” jest obrazem filmowym, który maluje przed nami proces, czy też drogę prowadzącą od śnienia do świadomości, bądź odwrotnie. Przy założeniu, że funkcjonalność naszego mózgu jest okrojona, całe życie człowieka porównywalne będzie do snu – niczym we śnie, często bywa bowiem absurdalne, niepojęte i nie zawsze pozwala się wytłumaczyć typowo racjonalnie. Żyjemy, śniąc – dostępna dla nas perspektywa jest zaledwie wycinkiem, karkołomnym spłaszczeniem całokształtu. Uzyskując zaś kompleksową, stuprocentową świadomość – budzimy się ze snu. Wkraczamy na teren boga, postrzegamy świat z góry, widzimy już nie tylko samą krzywiznę Ziemi, lecz możemy zobaczyć całą kulę ziemską sprowadzoną do wielkości kropki. Możemy przemierzać niewyobrażalne dziś dystanse, odległości; możemy balansować między wieloma odległymi perspektywami. Możemy podróżować w przestrzeni i czasie na olbrzymią liczbę sposobów, jakże różnych od tych mini wycieczek, które znamy obecnie. Możemy – BYĆ WSZĘDZIE…