Klaustrofobiczny survivalowy thriller science-fiction z prostym, ale intrygującym założeniem kobieta budzi się uwięziona w mechanicznej rurze pełnej pułapek i musi przechodzić kolejne segmenty zagadkowego systemu, żeby przetrwać, podczas gdy jej osobista przeszłość jest dawkowana w retrospekcjach. Pomysł na „żywy labirynt” z psychologicznym ciężarem ma w sobie potencjał do zbudowania napięcia i intymnej relacji widza z główną bohaterką. Niestety film szybko zaczyna cierpieć na ograniczenia swojej jednowątkowej struktury.
Główna siła produkcji leży w wizualnym wyczuciu przestrzeni, wąska, mechaniczna konstrukcja z dynamicznie zmieniającymi się zagrożeniami tworzy fizycznie odczuwalną presję. Aktorka grająca protagonista niesie na barkach większość ciężaru emocjonalnego, a momenty jej desperacji, paniki i determinacji bywają autentyczne. Jednak narracyjnie „Meander” krąży wokół tej jednej koncepcji za długo. Powtarzalność prób przetrwania i kolejne etapy labiryntu z czasem tracą świeżość, a rozwijanie tła postaci odbywa się przez dosłowne, odklejone retrospekcje, które rzadko rezonują głębiej niż powierzchowna motywacja.
Problemy pojawiają się także przy eskalacji, kiedy film próbuje wprowadzić zwroty i „odkrycia”, są one często przewidywalne albo zbyt słabo powiązane z wcześniejszymi elementami, przez co dramaturgia nie buduje satysfakcjonującego napięcia emocjonalnego. Emocjonalna logika decyzji bywa natomiast naciągana, bohaterka w momentach granicznych podejmuje wybory, które widz może poczuć jako wynik narracyjnej konieczności, a nie wynik ewolucji wewnętrznej. Końcowe rozwiązanie i próba nadania głębi metaforycznej (walka z przeszłością, odkupienie, wolność vs. uwięzienie) zostają podane bez dostatecznej wagi, przez co finał pozostawia raczej chłodny posmak niż katharsis.