Francuska komedia, która już samym punktem wyjścia – fikcyjnym małżeństwem między dwoma przyjaciółmi w celu uniknięcia deportacji , zapowiada lekki, przewrotny film z aktualnym społecznym tłem. Niestety, całość zamienia się w niezdarną farsę, która zamiast bawić, wprawia w zażenowanie, a każda kolejna scena tylko pogłębia wrażenie oglądania filmu, który powinien był pozostać skeczem o długości 5 minut.
Yassine (Tarek Boudali), marokański student budownictwa, z powodu serii nieporozumień traci legalny status i grozi mu deportacja. W akcie desperacji zawiera fikcyjny ślub ze swoim najlepszym przyjacielem, Fredem (Philippe Lacheau), co uruchamia lawinę podejrzeń, niedopowiedzeń i oczywiście – absurdalnych komplikacji. Brzmi jak klasyczna komedia pomyłek, ale niestety, wszystko rozgrywa się według schematycznego, bardzo powierzchownego scenariusza, który zamiast wykorzystać potencjał sytuacyjny, opiera się niemal wyłącznie na wymuszonym, przaśnym humorze.
Największym problemem filmu są jego żarty. Niesmaczne, powtarzalne, archaiczne „Mąż, czy nie mąż?” traktuje widza jakby zatrzymał się w czasie gdzieś w 2003 roku i wciąż śmieszyły go stereotypy o gejach, imigrantach i „prawdziwych facetach”. Humoru sytuacyjnego praktycznie nie ma dominuje slapstick, gagi fizyczne i infantylne przekrzykiwania, a wszystko to podlane sosem „haha, dwóch facetów udaje gejów , to przecież zabawne samo w sobie!”. Tylko że nie jest. W 2017 roku i tym bardziej dzisiaj , ten rodzaj humoru nie tylko nie śmieszy, ale też trąci obciachem.
Sceny, w których bohaterowie „muszą udowodnić”, że są parą, są wyjątkowo żenujące. Czy to podczas inspekcji urzędnika imigracyjnego, czy w kontaktach z otoczeniem ,humor opiera się na nieporadności, wrzaskach i wiecznych pomyłkach, które wywołują raczej politowanie niż śmiech. Gdy do tego dochodzą dowcipy z pogranicza homofobii lub prymitywnego body comedy (np. kłótnie o seks, sugerowanie obleśnych relacji, wpadki z garderobą), film ostatecznie pogrąża się we własnej naiwności.
Na poziomie technicznym „Mąż, czy nie mąż?” jest przyzwoity, dobrze sfilmowany, rytmicznie zmontowany, z dynamiczną muzyką. Ale to tylko makijaż dla scenariusza, który nie ma nic nowego do powiedzenia. Postacie są tekturowe, a ich emocje nieprawdziwe. Nawet chemii między głównymi aktorami brakuje, przyjaźń między nimi istnieje głównie w dialogach, nie w zachowaniu czy spojrzeniach.
Co gorsza, film próbuje czasem przemycić moralizującą nutę o tolerancji i solidarności, ale jest to robione tak nieudolnie i powierzchownie, że wypada raczej jak pusty gest niż rzeczywista refleksja. Brakuje tu subtelności, empatii i jakiejkolwiek oryginalności.
„Mąż, czy nie mąż?” to przykład komedii, która woli powtarzać wyświechtane żarty z kabaretu sprzed dekady, zamiast sięgnąć po coś świeżego, inteligentnego czy choćby przyzwoicie napisanego. Mimo technicznego profesjonalizmu i dynamicznego tempa, to film męczący i irytujący głównie przez to, jak żenujące i nieśmieszne są jego żarty. Jeśli szukasz czegoś, co naprawdę rozbawi omijaj szerokim łukiem.
Ocena: 2/10