trzydziesty piąty raz to samo i trzydziesty piąty raz tak samo dobrze.
oto człowiek dardennów.
katalog mikro dramatów zasilanych cichą desperacją - zaburzenia więzi, traumy relacyjne, lęki separacyjne i tak dalej, i tak dalej..
reflexje niewesołe.
surowy realizm znanego od lat kina społecznie zaangażowanego - poraża konsekwencją, radykalnie oszczędną estetyką, maniacką i niezłomną jednolitością stylu.
braciszkowie wpisują się w tak zwaną bazinowską definicję kina autorskiego w myśl której autor przez całe życie kręci jedno dzieło.
a zatem: kino wielu końców świata i modlitw o ten jeden - mocne i bez pocieszeń, oczywiście wielkie.
przy okazji wtórne, owszem, wtórność można mu zarzucić - tylko kto się ośmieli to zrobić?
takie argumenty, racjonalne, zgoła akademickie wywody, tracą na znaczeniu w zderzeniu z jego tkanką, emocjonalną powagą samego doświadczenia. stają się nazbyt lekkie, głuche, czcze, zastygają na ustach - kiedy krew się gotuje, zęby zgrzytają, ręce opadają, szlag człowieka trafia, nóż sam się otwiera..
wszystko tu wrzeszczy o pomstę od razu do piekła.
logika nie unosi ciężaru przeżycia.