trzeba przyznać, że John Carney, ma nosa do reżyserii filmów z muzyką w tle. Once w 2006 roku, Zacznijmy od nowa w 2013 roku i teraz Sing Street, to całkiem odmienne filmy by można je nazwać trylogią, ale w pewnym sensie można powiedzieć, że łączy je muzyka. Sing Street po prostu świetnie się ogląda. Scenariuszowo praktycznie wszystko jest na swoim miejscu, jedyne ale, to wg mnie łzawa scena z dziewczyną, która słucha kolejnej nagranej taśmy magnetofonowej przyniesionej przez jej kolegę/przyjaciela. Scena zbędna i niepotrzebna, bo jak go wcześniej olała i wyśmiała, to on już nie powinien się do niej umizgiwać, tylko że niestety z tej sceny wynika późniejszy jej powrót do niego. Wiadomo "hepi end" bez dwóch zdań musi być. Aktorsko też bez zarzutu, bardzo naturalne role wszystkich aktorów biorących udział w tej produkcji. Ogląda się jednym tchem, muzyka lat 80. słyszalna jest na każdym kroku. Od Duran Duran, po a-ha i The Cure, dodatkowo świetnie się wkomponowuje w całą historię. Miło i przyjemnie spędzony czas z grupą nastoletnich muzyków z zespołu Sing Street, którym każdy widz kibicuje i zaciska ksciuki by wszystko się powiodło. Warto obejrzeć.