Niech mi ktoś powie - po co??????
Czy wniesie coś nowego? Co może wnieść w ogóle?
kasa i jeszcze raz kasa a też jest to dla mnie bez sensu tak samo bez sensu NOWA WERSJA KRÓLA LAWA czy wartości i morały ukazane w wersji z 1994 roku się zmieniły nie ale czego Disney nie zrobi dla forsy...
Zgadzam się, adaptacja z 1994 roku kompletnie się nie zestarzała, a jeszcze jest bardzo dobry mini serial BBC z 2017, ale oczywiście tu jest napakowana obsada, plus kobieta reżyser, a teraz jest na to nacisk w Hollywood wiec na bank się to sprzeda, a że jeżeli chodzi o jakość i wykonanie to pewnie będzie przeciętne, to już nie problem wytwórni.
Nawet jeśli będzie wybitne, to do diaska i tak Jo nie wyjdzie za mąż za Lauriego, a Beth nie dożyje napisów końcowych :(
...
Na pewno nie :D ale wiesz - przynajmniej miałoby to jakiś sens! Niż prawie rok po roku robić remake'i
Jednak jest różnica. W tej wersji Laurie jest tak mało atrakcyjny że nawet nie życzysz Jo zamążpójścia ;]
Spoiler, to spoiler. Myślę, że nie ma znaczenia jak bardzo "klasyczny" to film/książka. Szczególnie, że wiele młodych osób mogło jeszcze z tą historią nie mieć do czynienia.
No tak. I taka osoba wejdzie w wątek w którym narzeka się na kolejną adaptację... Cóż chyba tylko na własne życzenie... :(
jako wróg spoilerów i ktoś niemający do czynienia wcześniej z tą historią zgodzę się jednak z tobą, wejście w taki wątek jest na własne ryzyko, dla mnie film był bardzo dobrze zrobiony, ale po zobaczeniu, że to już 5 adaptacja filmowa, nie jestem już tak zadowolony
Naprawdę nie rozumiem szału na Gretę Gerwig. Jej rzekomo pierwszy pełny metraż nie był naprawdę niczym szczególnym. Robi teraz furorę, bo jest kobietą? Jeśli tak, to znam o wiele lepsze kobiety reżyser niż ona.
Jest teraz nacisk na kobiety reżyserki i dlatego dużo łatwiej jest im wypłynąć. Ostatnio jest głośno o Olivii Wilde, która zadebiutowała przeciętnym Booksmart, a już każdy nie może się doczekać jej drugiego filmu i wytwórnie się o niego biły. No cóż takie czasy.
Ze zwiastunu można wywnioskować, że to będzie wersja mocno feministyczna - bohaterki skoncentrowane na spełnianiu marzeń i na karierze (co niestety nijak przystaje do realiów epoki). Zgadzam się, że wersja z Winoną (moją wieczną miłością) jest genialna i kolejna adaptacja jest zupełnie zbędna. Chociaż oczywiście i tak obejrzę :) Swoją drogą zastanawia mnie, co jest aż tak nośnego w "Małych kobietkach", że właściwie każde kolejne pokolenie widzów dostaje swoją ekranizację, a w siostry March zawsze wcielają się ikony popkultury. Inne powieści, równie kultowe (choćby "Szklany klosz") nie doczekały się nawet jednej dobrej adaptacji, inne mają ich po dziesięć...
Taaa - jak w "Ani nie Annie"... miejmy nadzieję, że będą trzymać się książki mimo wszystko...
Ale przed ekranizacją z 1994, ostatnia filmowa adaptacja była chyba w 1948, więc to miało sens, tutaj nie widzę innego sensu ekranizacji, niż finansowy.
Fakt, ale po drodze były jeszcze miniseriale telewizyjne, wersja animowana, a nawet uwspółcześnione wydanie włoskie :)
Tyle, że była to tandeta w pełnym tego słowa znaczeniu. Czas na dobrą wersję kinową jest chyba właściwy.
I taka też była kinowa wersja z 1994 roku. Nadal dobrze się ją ogląda, nie postarzała się w ciągu tych dwudziestu kilku lat. Boję się, że nowa ekranizacja będzie raczej odgrzewaną niestrawną zupą, zwłaszcza z Emmą Watson w jednej z głównych ról...
Pugh i Ronan mają główne rolę w filmie, pozostałe dwie ''siostry'' są raczej dodatkiem. Wprawdzie panna Watson według mnie odstaje aktorsko od wyżej wymienionych pań, to radzi sobie zaskakująco dobrze.
Obejrzałabym dobrą ekranizację ,,Szklanego klosza". Najlepiej bez gwiazdorskiej obsady i modnego obecnie reżysera/reżyserki i unowocześnień.
Polecam zapoznanie się z faktami ;) Louisa May Alcott pochodziła z bardzo nowoczesnej rodziny, jej matka była pierwszą asystentka socjalną w Bostonie i zachęcała córki do spełnienia marzeń... A Louisa utrzymywała z pisania również zamezna siostrę, sama nigdy nie wyszła za mąż, z wyboru. Nie chciała - zgodnie z duchem epoki - złożyć swego zycia na ołtarzu rodziny. Napisała szmelcowata w zamyśle powieść, ktora sie sprzeda (smutna prawda, do wolności artystycznej są potrzebne pieniądze).
A popularność książki? Jest to jedna z niewielu książek o kobietach (ich problemach, ich życiu, ich wyborach), napisana przez kobietę, w tamtych czasach. Gorzka historia straconych złudzeń, kiedy wychodzimy z dzieciństwa, i dostajemy w łeb od życia, muszac robić to, co możemy, a niekoniecznie to, czego chcemy ;)
Wszyscy robią to dla kasy, ale czy to źle. Leonardo również malował dla kasy, podobnie jak rzeźbił Michał Anioł, czy pisał Petrarka.
Świat się zmienia.
Moje wnuki nie wierzą w autentyczność - jakimś cudem zachowanych - kartek na cukier, buty, alkohol i papierosy, a nawet banany (córka miała celiakię więc banany się jej należały).
Ponad 40% amerykańskich dzieci nie wierzy, że 50 lat temu istniały odrębne miejsca w komunikacji zbiorowej oraz toalety dla kolorowych, że wiele wyższych uczelni było tylko dla białych.
80% Europejczyków nie wierzy, że 30 lat temu w części Szwajcarii kobiety nie miały prawa wyborczego.
Kolejne uwspółcześnione adaptacje (nie ekranizacje) są konieczne, by mogły być zrozumiane i akceptowane we współczesnym świecie. Podobnie z literaturą, w latach pięćdziesiątych uw wydano zebrane dzieła Shakespeare'a przetłumaczone z angielskiego na "współczesny angielski".
Najbardziej nawet feministyczna wersja Little Women przejdzie. Zdecydowana większość widzów kinowych nie zauważy niczego złego, garstka pomyśli sobie, że przesadzono i zaledwie kilka osób nie będzie w stanie zaakceptować oderwania od ówczesnych realiów. Ewentualnie można było zamienić Wojnę Secesyjną na I Światową. Gdyby natomiast puszczono wersję zgodną z powieścią, to najprawdopodobniej sale kinowe świeciły by pustką a wszyscy związani z projektem zmieszani z błotem.
Zdecydowanie najwyżej cenię sobie adaptację z 1933 z rewelacyjną Katharine Hepburn ale i tą najbliższą też oglądnę, traktując ją nieco w kategoriach Si-Fi.
Rozumiem Twój punkt widzenia, ba nawet się z nim zgadzam, ale wiesz, że w 2017 też zrobili wersję "Małych kobietek"?? No ile można razy? :D
Tyle że wersja z 2017 skierowana była do zupełnie innego odbiorcy i okazała się niewypałem. Historyczny serial TV był z góry skazany na porażkę, nie miał najmniejszych szans z serialową konkurencją. Film kinowy, z bożonarodzeniową premierą, oglądną setki milionów.
Nie zgadzam się, że serial BBC z Emily Watson okazał się niewypałem. Zebrał bardzo dobre opinie i była to wierna adaptacja książki. Pomyłką był film z zeszłego roku bo przeniesienie do współczesności akcji było pomyłką. Ja nie utożsamiam jakości filmu z tym że ze względu na obsadę i czas premiery obejrzy go rzesza ludzi. Poza tym właśnie obawiam się zbyt feministycznej wersji filmu. Wiadomo, że ze względu na czasy w jakich żyjemy jakieś jej przejawy będą, ale mam nadzieje, że nie popłyną za daleko, bo trzeba pamiętać w jakich latach umiejscowiona jest akcja.
Chyba nie zauważyłeś o czym ta dyskusja: "Kolejna adaptacja jest potrzebna, czy nie?".
- serialu BBC z Emily Watson prawie nikt nie oglądnął i pod względem zaspokojenia potrzeby kolejnej adaptacji okazał się niewypałem;
- natomiast serial zebrał pochlebne opinie i udało się na niego wydać wystarczająco dużo, by nie ograniczyć finansowania BBC z budżetu; pod tym względem serial był sukcesem.
No i z tym że potrzebna jest nowa adaptacja, też się nie zgadzam, ponieważ ta z 94 nie straciła swojego przekazu, a tylko to według mnie powinno być motorem napędowym powstawania nowych wersji starych filmów. Takie jest oczywiście tylko moje zdanie.
Stało się. Ta dyskusja spowodowała, że w końcu rozpakowałem płytkę leżącą od roku i oglądnąłem tą wersję z 2017 roku. Dzieląc każdy odcinek na dwie "sesje" udało mi się dotrwać do końca. Aktorsko dobry, ale na tym koniec. Deszcz lany punktowo z węża strażackiego, sztuczny śnieg i zamarznięty staw zrobiony z igielitu to tylko "wisienki na torcie" tandetnej serialowej scenografii. Do tego montaż zrobiony tępą siekierą. Kompletna porażka.
Co do "przekazu" wersji z 94, niby jaki on jest? "Dziewczęta, bądźcie dobrej myśli, prędzej lub później każdej z was uda się znaleźć męża!" Nie do końca jestem przekonany, czy ten przekaz jest nadal aktualny i akceptowany przez współczesne nastolatki.
No i właśnie to słowo akceptowany w twoim ostatnim zdaniu mnie przeraża, gdyż wciskanie na siłę aktualnego przekazu, prawie zawsze ma negatywny wpływ na film. Poza tym współczesną wersje to już zrobili w zeszłym roku i nie dało się na to patrzeć. Ja mam nadzieje, że będzie to wierna ekranizacja książki z delikatnym przesłaniem do współczesnych czasów, a nie feministyczny manifest osadzony w połowie XIX wieku, gdyż dla będzie to pozbawione sensu. Niestety ze względu na galopujący w Hollywood feminizm, ruchy #metoo czy Times up podejrzewam, że tak właśnie będzie.
Gacek - chyba przegapiłam zeszłoroczną "współczesną" wersję :(
Natomiast wkurza mnie "uwspółcześnianie" :/ . Jakoś oglądałam "normalne" adaptacje i wyrosłam na samodzielną, samowystarczalną kobietę. Zarabiam wystarczająco, na życie rodzinne również nie narzekam, a totalnie i całkowicie realizuję się na każdym poziomie życia. :D
Prawda. Teraz każda sztuka musi być politycznie poprawna, każdy przekaz uwspółcześniony w każdym filmie czy serialu musi być różnorodność rasowa czy seksualna. W gruncie rzeczy nie przeszkadza mi to aż tak bardzo, jeżeli nie wpływa to na tworzenie absurdalnych postaci, na wybór obsady, czy adaptacje klasyków literackich. W osobnym temacie pisałem, że Emma Watson mówiła coś w wywiadzie, że to jest feministyczne reopowiedzenie (wiem, że nie ma takiego słowa) klasyki literatury. Dodała też, że Greta zmieniła zakończenie, gdyż podobnie jak wielu czytelników, twierdzi że Louisa May Alcott, była zmuszona przez wydawcę do napisania to w inny sposób niż może pierwotnie chciała. Jeżeli to prawda to oparte jest to jedynie na przypuszczeniach i niezadowoleniu współczesnych czytelników ( a w większości czytelniczek) z XIX wiecznego zakończenia. Nie wiem czy to prawda, ale jeżeli tak to będę niepocieszony. Co do wersji z zeszłego roku to po pierwsze, niewiele osób chyba ją widziało, gdyż głośno było już powstawaniu tej z dużo bardziej znaną obsadą, po drugie natomiast była słaba i kompletnie zbędna.
Za Wikipedią: "Alcott particularly battled the conventional marriage plot in writing Little Women." źródło: Boyd, Anne E. (2004). Writing for Immortality: Women Writers and the Emergence of High Literary Culture in America. Baltimore: Johns Hopkins University Press. p. 72. ISBN 0-8018-7875-6.
Serio myślisz, że "oparte jest to jedynie na przypuszczeniach"? :D Czytelnicy owszem, byli niezadowoleni z tego, że Jo nie wyszła za Lauriego - i już po tym widać, że autorce nie uśmiechało się wydawać tej bohaterki za mąż ;). Stąd dziwna postać Friedricha i ten cały związek, po którym widać, że jest pisany na siłę :) Przecież ta bohaterka serio w kółko powtarza, jak bardzo kocha swoją niezależność i że nie chce wyjść za mąż. Plus życiorys Alcott.
No i pięknie jest to oddane w tym filmie :)
doczytałam, że dalej ktoś ma nawet lepszy cytat ;) chciałam skasować ten komentarz, ale jak się nie da, to już trudno :D
A co według Ciebie mógłby wnieść BRAK "milion pięćdziesiątej" adaptacji?
Wyobrażam sobie, że byli ludzie, którzy kręcili nosem na "milion pięćdziesiąty" portret kobiecy, zanim zobaczyli "Monę Lisę". Oraz takich, którzy nie wyobrażali sobie, żeby po da Vincim ktoś mógł jeszcze malować kobiece portrety :)
A co wniesie ta konkretna adaptacja - zobaczymy. Zwiastun jest znakomity.
Np. stworzenie za te pieniądze jakiegoś DOBREGO filmu dla współczesnej młodzieży. Znasz jakiś godny polecenia???
Trochę trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo już od dłuższego czasu nie jestem odbiorcą filmów "dla młodzieży" :) Ale nie sądzę, żeby ich brakowało. Akurat wczoraj byłam na dobrym filmie, który poleciłabym młodzieży (z zastrzeżeniem: raczej okołomaturalnej niż późnopodstawówkowej): "Młody Ahmed" braci Dardenne. "Lady Bird" czy "Tamte dni, tamte noce" także są filmami dla młodzieży, i to filmami dobrymi. Dostępnych jest też sporo dobrych seriali. Nie sądzę więc, żeby w kategorii "film/serial młodzieżowy" brakowało pieniędzy i trzeba było oszczędzać na ekranizacji książek pani Alcott.
Taki to ma sens, że są młodsze pokolenia, które nie chcą oglądać filmu jak z VHSu, a wartości ponadczasowe więc dlaczego nie?
Ostatnia wersja jest odcinkowa. Przecież nie trzeba oglądać jak się nie ma ochoty? Typowe maruderstwo. Jak w teatrze wystawiają sztukę po raz 50 to też krytykujesz?
Co innego oglądać ten sam film 50 razy, co innego robić kolejny film, w którym nic się nie zmienia. :(
SPOILER :P
Beth nadal umrze
Jo nadal nie wyjdzie za mąż za tego, za którego powinna ;)
Amy nadal będzie mnie wkurzać :D
Itd. itp
Tak..najgorszy typ Ogladaczy. Filmu jeszcze nie widzieli a juz tyle negatywnego maja do powiedzenia. Skoro jeetescie tak ograniczeni do wersji z 94 roku to po prostu nie ogladajcie nowej..koniec i kropka. Czy wersja z 94 roku jest swietoscia? Dzizas to nie pismo swiete..a nawet po nie kinematografia nieraz siegala i ubarwiala i nawet stare babcie katoliczki tak nie narzekaly.