Właśnie takie filmy po latach stają się kultowe! Bez efektów specjalnych, wysokiego budżetu i rozbuchania, za to z pasjonującymi bohaterami, autentycznymi emocjami, masą dobrej zabawy i salwami śmiechu. Nie sposób nie ulec urokowi tego kameralnego filmu, który w gruncie rzeczy jest optymistyczną i ciepłą pochwałą rodziny. Filmowa rodzina, mimo że z pewnością daleka od ideału czy nawet normy, w razie potrzeby z pewnością stanęłaby za sobą murem. I tak się dzieje, co prowadzi do przewrotnego happy endu.
"Mała miss" jest również filmem drogi - bohaterowie u jej kresu przechodzą przemianę. Zmienia się Dwayne, Richard czy słodka Olive. Filmowi daleko jednak do moralizatorstwa - wszystko puentowane jest przewrotnie, zabawnie i nietypowo. Każda scena jest dopracowana i przemyślana, co pozwala wręcz delektować się przygodami bohaterów. Z pewnością jeszcze kilka razy do "Małej Miss" wrócę, choćby dla sceny, w której podróżująca autokarem rodzinka rozmawia "o polityce".
Do góry nogami zostaje wywrócony mit "amerykańskiego marzenia" - Richard stara się sprzedać receptę w kilku punktach na sukces. Mierzony własną miarą jest jednak nieudacznikiem, gdyż nie osiągnął spektakularnego sukcesu, choćby finansowego. W finale wygrywa jednak akceptacja - mimo iż każdy posiada wady, warto zainteresować się drugim człowiekiem, a inwestycja z pewnością zwróci się z nawiązką.
"Mała miss" pod każdym względem jest filmem niezwykłym. Bijące z każdego ujęcia ciepło, nadzieja i radość życia są nie do przecenienia. Warto podkreślić również znakomite aktorstwo - każdy aktor znakomicie wczuł się z lekko groteskowy klimat filmu. Kinnear tworzy przekonującą kreację głowy rodziny, daleka od kanonu urody Breslin broni się wewnętrznym urokiem i pasją a nagrodzony Oscarem Arkin dystansem i ciekawym podejściem do życia. Pozostaje tylko życzyć sobie więcej podobnych produkcji, tak dalekich od hollywoodzkich schematów, a mających mnóstwo do zaoferowania.