na telefon. Z drugiej strony, sam Danny Trejo, ledwo się poruszał w tym filmie.
Tak czy siak, nie rozumiem zamysłu Pana Rodrigeza, który za wszelką cenę gonił za konwencją kiczowatych filmów rodem z lat '70 i '80.
Zdaję sobie, sprawę z tego, że taki zamysł był celowy, aby nawiązać tym samym do filmów klasy "B" z tamtego okresu. Tylko po co? Po co na siłę robić słabe kino?