Dawno nie widziałem tak dobrego filmu o wojnie i... człowieku. Nie ma tu akcji, sensacji, strzałów i wybuchów. Są za to niewyobrażalnie silne emocje, dylematy i ludzkie dramaty. Każda z postaci jest świetnie narysowana i każda na długo zapadnie wam w pamięć. Podobnie jak sam film, ręczę za to głową. Marsz przed ekran, filmwebowicze!
PS. Dawno już nie widziałem, żeby publika w kinie z szacunku dla twórców poczekała w sali aż do końca napisów. Dzisiaj zrobiła to co najmniej połowa obecnych na seansie. To też świadczy o klasie filmu.
Obejrzałam Mandarynki jakieś dwa tygodnie temu w Zwierzyńcu, w zaimprowizowanym kinie LAF-owskim, siedząc na rozklekotanym niewygodnym krzesełku.. ale magia tego filmu sprawiła, że pierwszy ból w plecach poczułam dopiero kiedy zgasł ekran, zapaliły się światła i zaczęliśmy niespiesznie opuszczać salę :)
To dla mnie jeden z tych niewielu filmów, które ogląda się gdzieś z wnętrza, nie tylko oczami i intelektem. I zostaje w człowieku na długo.
Akcja ograniczona do niewielkiej przestrzeni, skromna, wręcz surowa scenografia, oszczędne dialogi, często zredukowane do pojedynczych słów i mimiki - niepozorna powierzchnia, pod którą jest... po prostu wszystko - wojna i niespieszna rutyna codziennego wiejskiego życia, nienawiść i wznoszenie się ponad nią, tragizm i humor.. a wszystko namalowane tak subtelną kreską.
Opowieść o uratowanym człowieczeństwie.. mimo wszystko...
Bardzo, bardzo zachęcam do obejrzenia.
Pozdrawiam.