Szczerze powiem, że wolę Allena w nowszym repertuarze. Sen Kasandry czy Scoop to dla mnie dużo lepsze niż właśnie Manhattan. Ten jest trochę nudnawy i ciągnie się. No i mało zabawny- a szkoda. Ale warto było, choćby dla trzech malutkich scen z Meryl Streep. One były najzabawniejsze.
Wydaje Wam się. Albo chcieliście być błyskotliwi :).
Wydaje mi się, że autorowi chodzi o to, że o ile dialogi były fajne (a to, że Allen ma świetne dialogi, to truizm, więc bez powodu się tego po prostu nie zauważa), o tyle scenariusz był nawet jak na luźny styl Woodiego, dość mętny i lawirujący. Wątek miłości do młodej dziewczyny był ciekawy i zaczynał się fajnie, ale końcówka (czyli finał filmu) był dziwny. Nawet jeśli nie odczytywać go dosłownie (bo wtedy główny bohater wychodzi na wyjątkowego fiuta i _przygłupa_), to metafora męskiej niedojrzałości jest dość słaba -- nie wiem, może to miało kogoś wzruszyć, mnie raczej trochę zażenowało, a bardziej zasmuciło.
Wątek związku z "eks" kumpla był lepiej poprowadzony, ale sam w sobie... "tyłka nie urywał", jak to się dzisiaj mówi. I oczywiście odnoszę to do innych pomysłów fabularnych Allena -- i to głównie do tych ze starszych jego obrazów.
Czasem warto chcieć zrozumieć, kto chciał coś powiedzieć. Szczególnie, gdy jest to coś dość oczywistego.
Przecież to jest klasyka klasyki, wizja tak pełna i komplementarna, jak żadna inna. "Sen Kassandry" i "Scoop" to najgorsze, najbardziej nieudane, najmniej intrygujące filmy w całym dorobku Allena. Przynajmniej dla mnie.
Pozdrawiam
Nie ma sensu krytykować kogoś za subiektywną ocenę, każdemu podoba się coś innego. Ja wolę "Wszystko Gra" czy "Vicky Cristina Barcelona" od "Manhattanu", ale za najlepszy film Allena uważam "Annie Hall" :).
no ba klasyka klasyki, slowacki wielkim poetą był i już. teraz kiedy piszę ten post film właśnie leci w tle i nie mam zamiaru dalej na niego patrzeć. Kawał nudnej, bezcelowej gadki, straszne męczarnie. naprawdę nie rozumiem gdzie wy wszyscy widzicie tą błyskotliwość dialogów- próbowałem ją odkryc w annie hall, próbuje teraz w manhattanie i widze tylko kilkaset linijek drętwych tekstów o niczym.
tak, uważam vicky... za najlepszy film allena. jest w nim klimat, lekkość, emocje coś, co przyciaga, będące całkowitym zaprzeczeniem jego dokonań z lat 70'.
Bardzo trafnie to ująłeś. Allen jest w tym filmie kapitalny, dialogi utrzymane w świetnym stylu, ale to wszystko. Sama fabuła filmu jest niewyraźna i łatwa do zapomnienia.
dokładnie, poza tym po tym filmie już nie masz ochoty na żaden inny. Męczy strasznie
mało zabawny! z tym to już nawet polemizować nie można. W tym filmie jest pokazana najlepsza strona humoru Allena. (jak w wielu innych filmach, trzeba przyznać). Dialogi są mistrzowskie, zabawne, ciekawe. Rzeczywiście fabuła nie jest wybitna na tle innych filmów W.A, ale też nie da się przy tym zasnąć.
A co nazwiemy wybitną fabułą? Czy musi być pełna zawiłości i fałszywych tropów? Jak dla mnie fabuła jest rewelacyjna! Kto w dzisiejszych czasach by zrobił komedię romantyczną o (SPOILER) 40latku, w którym kocha się 17latka, ale rzuca ją, by uwikłać się w romans z równolatką, którą poznał, ponieważ jego żonaty przyjaciel miał z nią romans, przy czym owa bohaterka romansu kocha przyjaciela Allena? A scena, gdy Woody próbuje zadzwonić dwukrotnie do swojej 17letniej lubej, ale zamiast tego biegnie do niej, bo żadna taksówka nie jest wolna, jest po prostu genialna. Świetne, świetne kino!!
Jak dla mnie jeden z najlepszych filmów Allena. Jak zwykle rewelacyjne teksty , np:
- You think you're God!
- I gotta model myself after someone.
Dodatkowo podobały mi się zdjęcia i muzyka.
Dokładnie! Dialogi to mistrzostwo (ah, ta skromność Allena ;)). Jeśli chodzi o akcję - to właśnie ,,Sen Kasandry" mnie znudził i nie potrafiłam znaleźć w nim żadnego napięcia. A tutaj autentycznie się uśmiałam. Miła i inteligentna komedia o amerykańskich ,,wykształciuchach". Rzadko spotyka się ostatnimi czasy takie połączenie...
Filmy Allena są spokojne i to w nich cenię najbardziej. Nawet wtedy, gdy sytuacja wydaje się być dramatyczna, Woody wplata odrobinę zabawnego dialogu i posila nas swymi inteligentnymi tekstami o charakterze kulturowym, osobistym.
Obecne produkcje nie przypadły mi do gustu. Dlaczego? Trudno stwierdzić. "Manhattan" zrobiony w konwencji czarno-białej natomiast niezwykle chwycił mnie za serce. Woody Allen jest świetnym aktorem i trochę brakuje mi go na ekranie, bo w swoich starszych dziełach robił.. furorę, pojawiając się w scenach. Czym? Gadaniem. Ale żeby to polubić, trzeba posiadać dystans do świata i ogromne zamiłowanie dialagiem.
Seans niezwykle miły. Również zakończenie uważam za udane. Takie ludzkie i zwyczajne, bez fajerwerków.
Zgadzam się z Tobą całkowicie. Cóż, główny bohater z ,,Co nas kręci, co nas podnieca" jest nowym wcieleniem Allenowskiego bohatera, ale to już nie to samo. A tak przy okazji, Allen lubi się powtarzać - para z ,,Whatever works'' nieco przypomina tę z ,,Manhattanu". Młode dziewczę, zakochane w dużo od siebie starszym hipochondryku... Nie chcę, by spotkało go to, co de Niro. Zbytnio go cenię...
Nie no, spokojne to jest kino skandynawskie (mimo ze pełne napiecia i emocji). Filmy Allena sa nerwowe i rozdygotane niczym latynoskie telenowele.
Nowe filmy Allena są dla mnie zbyt nachalne, choć nie powiem, że nie mnie nie bawią. Najbardziej chyba Anything Else, choć to cacko nadmiernie ekspresyjne wręcz jak na Woodyego. Nowojorczyk dał sobie wraz z nowym wiekiem spokój z typowym kinem autorskim i tworzy dzieła bardziej "skrojone" dla widowni. A w sumie trochę szkoda...