Ekranizacja sztandarowej powieści Grahama Mastertona. Wielu zżyma się na poziom idiotyzmu, jakim emanuje obraz Girdlera, warto jednak pamiętać, że już literacki pierwowzór naszpikowany był absurdalnymi zwrotami akcji, można więc rzec, że mamy do czynienia z adaptacją wiernie oddającą ducha oryginału. Podstarzały Tony Curtis walczy z potężnym indiańskim szamanem, usiłującym odrodzić się z ciała młodej kobiety. Już krótkie streszczenie fabuły obrazuje, z jakiego rodzaju gniotem mamy do czynienia, jego walory rozrywkowe są jednak bezsprzeczne. Wprawdzie nie uświadczymy tutaj napięcia, ani momentów grozy z prawdziwego zdarzenia, jednak wygłaszane przez aktorów z pełną powagą bzdurne linie dialogowe i tandetne efekty specjalne robią swoje. Finałowa sekwencja konfrontacji winna przejść do historii, jako jedna z najbardziej nieprawdopodobnych, jakie uwiecznione zostały na taśmie filmowej. Niby staruszek liczy sobie "zaledwie" trzydzieści siedem lat, a sprawia wrażenie, jakby wzorem wrednego Misqamacusa sięgał XVI wieku. Dla miłośników kiczu - nieocenione.
Najwidoczniej temat nie w Twoim guście, podejrzewam że nawet nie raczyłeś przeczytać książki w całości. Natomiast głupoty wypisywać uwielbiasz.
Mogę tolerować inteligentnych inaczej rozpisujących się o filmach, dla których, jak widać z ilości obejrzanych filmów, jest to jedyna rzecz jaką potrafią robić w wolnym czasie. Jednak pisania i kłamania przez kogoś takiego na temat literatury nie zniosę. Nie tylko nie przeczytałeś powieści "Mannitou" G. Mastertona, ale pewnie też żadnej innej, więc po prostu napisz, że jesteś kłamcą oczerniającym dobrą literaturę.