Oglądając film, miałem niestety wrażenie, że ta godzina poświęcona została nie tyle tatuażom, a Mariowi. Niby chodzi o ukazanie japońskiego podziemia i problemu tatuaży w japońskiej kulturze, ale tak naprawdę to tylko powierzchownie potraktowany pretekst, żeby pokazać jak Mario gra na gitarze i śpiewa, jak jest lubiany przez japońską rodzinę i jak w ogóle w głębi serca jest Japończykiem. W moim odczuciu film ten jest efektem kaprysu tatuażysty, który tak naprawdę chciał opowiedzieć coś o sobie. Albo w trakcie realizacji bardzo się pogubił.
Realizacja też w wielu momentach woła o pomstę do nieba.
Niestety film zawodzi.