Zawiodłem się i to mocno. Oczekiwałem po tym filmie czegoś co będzie niczym Apollo 13, bo książka na to wskazywała, ale uproszczenia wszystko popsuły. Wiadomo, że każda ekranizacja niestety będzie w jakiejś części obcięta od książkowego oryginału, ale tempo w moim zdaniem najważniejszej części książki - podróży łazikiem - było w filmie Scotta jakieś chore.
W ciągu może 15 minut pokazane zostało to, co w książce było 1/3 treści. Cały dramatyzm - wszystko poszło się walić. Począwszy od decyzji reżysera, żeby nie pokazywać przygotowań do wyprawy (przenoszenie oxygeneratora itd.), poprzez uszkodzenie Pathaindera (czyli zerwaniu kontaktu między NASA, a Watneyem), aż po brak wypadku zjeżdżając z krateru.
Książka była dla mnie wspaniała pod wieloma względami, ale chyba najmocniejszym aspektem było mieszanie dramaturgii i humoru tworzonego przez ironiczne teksty głównego bohatera. Tutaj mam wrażenie, że proporcje zostały zmienione i przez większość seansu ludzie się chichrali jak na komedii, a nie jak na thrillerze. Kolejną ważną rzeczą, która budowała książkę to te wszystkie wyliczenia, wszystkie naukowe informacje - ich też nie ma wcale tak wiele. W filmie wyraźna była tylko jedna scena, w której widz dostał informacje o tym co się teraz wyprawia - w momencie, kiedy wytwarzał wodę na ziemniaki.
Kolejna sprawa - sztuczny patos. Obawiałem się tego po trailerach, niestety nadal on był. Typowe sceny, które mają "budować napięcie", a mnie tak na prawdę rozbawiły. Po prostu jazda po szablonie, który był w tysiącach innych filmów i ma efekt odwrotny do zamierzonego. Co mnie również zmartwiło już przy trailerze to poradzenie sobie ze zrobieniem niedalekiej przyszłości - czyli lat 30 naszego wieku. Poszli na łatwiznę - to co ma być nowoczesne, to było nowoczesne (statek, siedziba NASA itd.) - oczywiście przesadzone menusy, z miliardem głupich animacji. W środku tego wszystkiego nagle pojawiają się ludzie z iPhonami, kostiumy ze starymi (20 letnimi!) GoPro, inżynier, który na swoim biurku ma Microsoft Surface... Powala brak konsekwencji.
Dawno nie byłem tak wkurzony poziomem filmu - wiem, że to też wynikało z tego, że dawno tak nie oczekiwałem na żaden. Ale ta książka to tak świetny materiał, plus niemal gwarant w postaci reżyserii Ridleya Scotta... Szkoda mi tej książki, na jej podstawie mógł powstać tak niesamowity thriller, a powstał blockbuster, który zostanie zapomniany w ciągu kilku miesięcy.
Niestety muszę się zgodzić. Oczekiwałem kosmicznego Cast Away, dostałem realistyczne, kosmiczne jaja.
Dokładnie. Powiem szczerze, że jednym z momentów, na który najbardziej czekałem była ta końcowa wyprawa do MAV-a - w książce pełna wzlotów i upadków. Przede wszystkim byłem pewien, że motyw z utratą kontaktu z NASA i burzą, której Mark nie był początkowo świadomy będzie świetnym materiałem na zwiększenie dramaturgii. A twórcy filmu totalnie olali ten motyw i spłaszczyli trudność tej wyprawy do totalnego minimum. Szkoda.
Mam dokładnie takie same odczucia. Ostatnio obejrzałem Marsjanina raz jeszcze, myśląc, że wcześniej, będąc świeżo po lekturze książki, oceniłem film zbyt krytycznie. Ale nic z tego. Z trzymającej w napięciu historii zrobili komedię na Marsie. Niby bohater walczy o przetrwanie, ale jako widz wcale tego nie odczuwam.
Tak jak wspomniałeś, w filmie nie pojawiły się fragmenty które budowały napięcie. Wszystkie przeciwności losu (zerwanie połączenia, awaria "wiertarki", burza, wywrotka pojazdu) zostały pominięte. Walka z czasem, którą odczuwało się na każdym etapie czytania książki tutaj praktycznie nie istnieje. Historia na tym traci, bo widz ogląda Marsjanina jak film familijny, który prostą drogą prowadzi do szczęśliwego zakończenia.
Dodatkowo, zbyt dużo czasu poświęcono wydarzeniom na Ziemi. Te postaci były nijakie, dialogi niejednokrotnie nic nie wnoszące do fabuły. Ten czas można było oddać głównemu bohaterowi i sprawić że jego historia będzie bardziej wiarygodna.
Wycięcie najbardziej emocjonujących fragmentów miał nam zapewne wynagrodzić motyw z Iron Manem, który był zwyczajnie głupkowaty. Przecież rozwiązanie z książki, mimo że proste, trzymało w napięciu. Beck i Mark mieli tylko kilkanaście sekund zanim skończy się uprząż, to wystarczyło żeby czytelnik zastanawiał się czy im się uda.
Tak czy inaczej na koniec roku 2016 lub początek przyszłego zapowiedziano nową książkę Weira. Główną bohaterką ma być kobieta, a akcja toczyć się na księżycu. Zobaczymy co z tego będzie. Osobiście czekam na ten tytuł i o ile okaże się interesujący liczę na kolejny "kosmiczny" film. Oby lepszy.
Zgadzam się, też właśnie zwróciłam na to uwagę. Niestety film nie dorównał książce.