(...no jeśli nie liczyć "Osaczonego" którego też miałem okazję wtedy zobaczyć ;)
Co do samej Justyny... Dobre kino. Prawdziwe. Mądrze poreżyserowane. Świetna rola Anny Cieślak. Po projekcji w Gdyni Franco de Pena przybliżył nieco proces powstawania filmu w tym także (o ile dobrze pamiętam) 3 lata żmudnej dokumentacji. Powstał obraz prawdziwie przejmujący, miejscami brutalnie dosadny, miejscami jakby niedopowiedziany. Zdecydowanie najlepszy film gdyńskiego festiwalu.
o gustach nie ma co dywagować ale do najlepszego to mu troszkę brakuje. Nie twierdzę, że nazwisko nobilituje samo przez się, ale np. dużo lepsze był: "Jestem", "Persona non grata", "Komornik". Przebił za to zdecydowanie "Mistrza", ale to chyba rzadna chwała. Nie ma co psioczyć na reżyserię bo od tej strony było ok, ważny temat, który powinien zawiatać do kin - to też prawda. Natomiast czy był to najlepszy film festiwalu? - nie wiem jakie przyjąć wówczas kryteria - z pewnościa nie filmowe. pozdr.
nie wiem jak rozumiesz pojecie "filmowe kryteria" (bo nie znajduję więlu wspólnych mianowników Persony, Jestem i Komornika - Persone i Jestem na pewno laczy nieprzecietne nudziarstwo, ktorego jednak nie mozna zarzucic Komornikowi...). Mistrz był wszystkim tylko nie mistrzem. Snuizm potworny i artystowski bełkot.
A Justine... cóż... Wstrząsająca historia, w której prawdziwość nie wątpisz ani przez chwilę. Historia, którą przeżywasz długo po filmie. Bohater, którego losem naprawdę się przejmujesz. Świetne zdjęcia i scenografia. Solidna reżyserska praca oparta na długiej dokumentacji. To film, z którego wychodzisz chory. Film, który zapada w pamięć. Film, który nie daje ci zasnąć.
Jestem" mogłoby być filmem dobrym, gdyby trwało o połowę krócej. Mistrz jest po prostu plastycznym onanizmem. A persona... cytując mojego przyjaciela: "gdzie tu jest cokolwiek?!" Dlaczego dramat psychologiczny o umierającym psie Polacy robią w Urugwaju? I czy to na pewno był film a nie średni teatr telewizji? Dobrego filmu zanussiego jeszcze nie widziałem. Ale w sumie niewiele jego "dzieł" mogę z pełną odpowiedzialnością nazwać filmem... tym bardziej nie rozumiem co masz na myśli przez "filmowe kryteria".
przez filmowe kryteria rozumiem wykorzystanie warsztatu. Jestem miało znakomite zdjęcia i chętnie bym dodał, że równie dobry scenariusz - ale jeśli chciałeś ten film przyciąć o połowę to lepiej nie zaczynajmy tematu. Co do Zanussiego to temat prosty - albo go lubisz albo nie - kropka (nie twierdzę, że wszystkie jego filmy są dobre - często jest nudny jak diabli, ale Persona był filmem niezłym. Sporo humoru, którego się nie spodziewałem, a to, że zdjęcia nie były kręcone w Polsce - cóż ja chętnie spojrzałem na niektóre rzeczy z dystansu) Zgodzę się z Tobą całkowicie jeśli idzie o "Mistrza" i "Komornika". Wracając natomiast do "Masz na imię..." to zwyczajnie ten film nie wzbija sie ponad przeciętność. Zdjęcia - zwykłe, scenariusz - trudno coś powiedzieć - sytuacja z życia wzięta - chyba lepiej czasem gazety poczytać. Dla mnie to był poziom lepszej etiudy. Z tego co pamietam to był debiut - przynajmniej jeśli idzie o pełen metraż - i to czuć. Jeśli dla Ciebie to debiut roku - spoko, ale poza tym, że Tobą wstrzsąsnął jak mówisz - powiedz mi co w nim filmowego.
Dla przykładu: rozumiem, że porównywanie debiutanta do starego wygi jest może nie na miejscu ale weźmy nowy film Koterskiego. Temat - alkoholizm. Dziedzictwo determinujące życie dorastającego, a wrescie i dorosłego syna. Temat równie ciężki. Ale reżyser nie poszedł na łatwiznę. Nie ograniczył się do przedstawienia suchych faktów maksymalnie naturalistycznie by trafić w widza. Poszedł dalej - zadbał o konstrukcję, o dialogi etc. Jeśli uważasz - mogę się tego domyslać - że to zbędne wybiegi przy podejmowaniu ważkich tematów - to powiedz mi co poza Twoim egoistycznym wstrząsem - egoistycznym bo tym kobietom się od tego lżej nie zrobi - przyniósł Ci ten film - mnie nic. W przeciwieństwie więc do "Masz na imię..." Koterski poruszył temat mniej abstrakcyjny - temat handlu kobietami - to wg. mnie temat na dokument, a przez zamknięcie tego w tak konwencjonalnej formie, reżyser zwyczajnie poszedł na łatwiznę, albo - żeby złagodzić wypowiedź - słabo się postarał.