"... Głównym wyzwaniem technicznym było pokazanie Smitha w zwielokrotnieniu. Na części ujęć Hugo Weaving musiał wiele razy grać każdego kolejnego klona, w innych ujęciach jego oddzielnie nakręconą twarz bardzo precyzyjnie nałożono na sylwetki dublerów. Lecz na niemal połowie ujęć aktorskich, jak na dłoni widać że klony posiadają twarze dublerów! Dobrano ich co prawda bardzo starannie, dbając o podobieństwo sylwetki i twarzy, lecz na stopklatkach widać wyraźnie, że tłum Smithów tylko ich udaje. Wachowscy starali się przykryć tę ewidentną niedoróbę tempem wydarzeń i ilością cięć montażowych, lecz wystarczy zeskrobać reklamowy pyłek z tej sekwencji, by naszym oczom ukazało się zwyczajne brakoróbstwo i naiwna wiara, że każdy widz jest tępy i ślepy."
"Drugiem elementem "Burly Brawl" są wspomniane wyżej długie ujęcia z efektem bullet-time. To klasyczny przykład wiary w potęgę cyfrowej animacji, zdolnej symulować rzeczywistość. John Gaeta, pewnie z ochoty na przelicytowanie widowiskowości części pierwszej, poszedł całkowicie w wirtualny plan zdjęciowy. Tradycyjna technika bullet-time nie była w stanie unieść złożoności długich ujęć ze zwalnianiem i przyspieszaniem tempa akcji. Scenografia powstała na podstawie zdjęć prawdziwych dekoracji, a Neo i klony Smitha, to już cyfrowe marionetki. Żałosne cyfrowe marionetki, chciałoby się dodać, gdyż w ich ruchu nie ma ani krzty naturalności i wiarygodności, cechujących prawdziwego aktora. Wachowscy co prawda zręcznie montażowo poprzekładali ujęcia aktorskie z ujęciami cyfrowymi, lecz wprawne oko bez żadnego trudu jest w stanie rozpoznać różnicę. Technicznie jest to żenada, a i z fabularnego punktu widzenia wygląda to jak kretyński przykład autorskiej bezmyślności. Bo jeśli cyfrowy Neo dostaje baty od cyfrowych Smithów, to właściwie komu tu kibicować? Widz nie będzie przecież przejmował się losem komputerowego dublera."
film.org.pl
zgadzam sie w 100 %
Nic dodać nic ująć.
Lepiej by na tym wyszli gdyby się tak nie chwalili. Oczekiwania były ogromne, a wyszło to co wszyscy widzieli. Powrót Króla też mial momentami dające po oczach efekty, ale je oglądało sięz przyjemnością.
a wiesz co do "powrotu króla" to ja tam nie przyuwazylem tego sztucznego, cyfrowego Legolasa o ktorym ktos gdzies wspominal ...
Gdy Matrixy walczyły o frekwencję z Władcą pierścieni, jako wierny fanatyk wręcz żygałem tym jubilerskim konkurentem i euforią jaką wywołał.
Mimo to / Dzięki temu nadal uważam efekty Matrixa Reaktywacji za lepsze od przedstawionych w Powrocie Króla. Fanatyzm to nie taki łatwy kawałek chleba jak widać... ;)
A tak swoją drogą:
Idiotyczne jest według mnie stwierdzenie, że film można ocenić w jakikolwiek sposób obiektywnie. A zwłaszcza wyciągając z niego tylko jeden aspekt jak efekty specjalne. To trochę tak jakbyśmy chcieli samochód oceniać jedynie po spasowaniu blach.