To chyba największe rozczarowanie jakiego doznałem w tym roku. To pewnie przez to, że "Matrix 1" bardzo wysoko postawił poprzeczkę. Był świeży, nowy, nowatorski, tajemniczy, intrygujący... "MAtrix Rewolucje" nic nie ma z tego opisu. To poprostu zwykłe odcinanie kuponów od filmu który przejdzie do kanonu kina. Wielkie widowisko przekształciło się w szczelankę Mecha-robotów pod dowództwem Szoguna. Miejscami przypominało mi to "Pearl Harbour". Heroiczna walka z wiatrakami, z przeważajacym wrogiem, który przewyższa liczebnie, technicznie a mimo to przegrywa. No bo oczywiscie musi znaleźć się superhero, który ostatnim pociskiem dopomoże sukcesowi.
Jakże sie okrutnie zawiodłem na fabule. Bardzo mało scen ze świata Matrixa, wszystko w Zionie, no prawie. Nie licząc wizyty Trinity, i Morfeusa w klubie Francuza. To tyle tego...
Agent Smith (moja ulubiona postać) okazała sięwiiny wszystkiemu, a ,może go wrobili... he he.Fantastyczna muzyka podczas walki w deszczu z Neo. Neo jak Homer a raczej Mesjasz bez oczu ale z czuciem i uczuciem wszystkich uratował. Pusty śmiech ogarnął mnie jak pokazali rozmowę Neo z maszyną ( królem maszyn czy kimś tam), głos z "gorka" - jak za dobrych starych kiczowatych filmów klasy C.
Mam nadziejęzę nie powstaną kolejne Matrixy, dla ogółu wszystkich.
Podsumowując całą trylogię - 10 dla jedynki, 6 dla dwójki, 3 dla trójki