Matthias i Maxime to powrót do początków kariery Dolana, który znów funduje emocjonalny rollercoaster, tym razem jednak w bardziej subtelnym i poważnym wydaniu niż z perspektywy czasu nieco banalnych i ckliwych Wyśnionych Miłości. Pytanie, czy ta dojrzałość wynika z wieku reżysera, któremu niedługo stuknie 31 lat, czy też może z prostej ścieżki eksploatowania tych samych obszarów na nowo...? W końcu, czy Dolan jest dziś w stanie spełnić oczekiwania tych wszystkich, którzy fascynowali się dziełem sprzed dekady?
W swoim najnowszym filmie reżyser ukazuje skomplikowaną naturę uczuć poprzez seksualność jako coś płynnego i niezdefiniowanego. Brak w filmie postaci pierwszo i drugoplanowych, o których można powiedzieć, że są jasno określone - jest to kwestionowane na każdym kroku u wszystkich, którzy dostali istotny wątek w filmie. Nawet american boy, z pozoru heterycki Kevin McAfee (w roli znakomitego Harrisa Dickinsona), w pewnym momencie zaczyna objawiać fizyczną fascynację Mattem. Jakby zagmatwania było mało na to wszystko został nałożony wątek ewolucji przyjaźni na całe życie. Zatem w sumie mamy jak zwykle u twórcy zaserwowany artystyczny nieład polany sosem przyzwoitej gry aktorskiej, klimatycznych ujęć, charakterystycznych dolanowskich momentów oraz dobrej muzyki, co składa się w całość ambitnej kinematografii.
Rzeczy, do których można się przyczepić: Dość często zbyt gwałtowne najazdy kamerą. Jeszcze szybciej wypowiadane dialogi (utrudnienie dla osób nie znających francuskiego, które będą czytać napisy). Jak dla mnie zbyt duże skupienie uwagi na wątkach drugo- i trzeciorzędnych.
Podsumowując dla fanów twórczości Xaviera pozycja oczywiście obowiązkowa, a wskazana dla każdego miłośnika kina branżowego. Poniżej scena z Matthias i Maxime będąca znakiem rozpoznawczym Dolana - takich "momentów" jest w filmie kilka.
https://www.youtube.com/watch?v=dUAA6HeNopY