Jestem wielkim fanem pierwszej i drugiej części gry. Obydwie przeszedłem okolo 30 razy i nie znudziły mi sie do dziś :P Myślałem, że film będzie katastrofą w moich oczach i nie da mi sie dogodzić pod najmniejszym względem w ekranizacji tego filmu ale nie jest tak tragicznie jak myślałem.
Powiem szczerze, że mi sie podobał. Nie mam pojęcia czemu. Jest w nim tyle rzeczy co mi rzucały sie w oczy a mimo to przyjemnie sie oglądało.
Mark Wahlberg odegrał role ok. Problem polega na tym, że Max w pierwszej a drugiej części gry był zupełnie inny. Inny aktor "występował" w komiksie i prezentował sie zupełnie inaczej. W pierwszej części Sam Lake(który nie jest aktorem) robił głupawe miny, miał większe poczucie humoru i nie prezentował zbytnio wizerunku twardziela.
Natomiast w drugiej częsci gry jako Max wystąpił Timothy Gibbs on zaprezentował wizerunek twardziela.
Mark Wahlberg odgrywał raczej role twardziela. Choć zbyt mocno mi rzucało sie w oczy to jak kuleje. I to nie po jednej akcji. Przynajmniej próbował grać twardziela. Niespecjalnie budził strach wśród strach wśród przestępców. Gdyby obsadzili większego chłopa do tej roli było by dużo fajniej, ale zagrał na poziomie.
Dobór reszty aktorów też nie był zaciekawy. Jim Bravura przedewszystkim. Co to ma być? Młody nygga wciela się w postać która powinna być siwym staruszkiem z brzuchem? Beznadzieja.
Mona Sax - choć aktora piękna i seksowna to obsadziłbym troche starszą i ucharakteryzowałbym ją bardziej naturalną. Siksa zabijaka to nie Mona Sax. Mona to kobieta, seksowna i zabójcza.
Sama fabuła jest pomieszana. Nie ma tu z grą wspólnego za wiele, ale trochę i jest. Akcji nie za dużo ale też nie za mało.
Podobał mi sie motyw demonów. Super pomysł to był. Ale ten potencjał mógłbyć bardziej wykorzystany.
Bullet Time = tragedia. W ogóle nie chce komentować. Akcja z dubeltówką powinna zostać usunięta.
Ale klimat Maxa Paynea poczułem w tym filmie. Pomimo wielu tych niedociągnięć czułem, że to Max Payne.