Niniejszy temat jest miejscem przeznaczonym dla Uczestników "Tej wspaniałej zabawy filmowej 2012". Więcej informacji o Zabawie znajduje się tutaj: http://www.filmweb.pl/user/amerrozzo/blog/539230
Film "McCabe i pani Miller" wygrał w kategorii "WESTERN". Uczestnicy Zabawy są zobowiązani do napisania w tym temacie jakiegokolwiek komentarza. Inni użytkownicy portalu Filmweb są tu mile widzianymi gośćmi.
Gdyby pojawiły się tu prowokacyjne wpisy, proszę Uczestników o ich całkowite zignorowanie. Odpowiadanie na prowokację będzie przeze mnie rozumiane jako złamanie Regulaminu.
Opinie zamieszczone w tym temacie zawierać mogą mnóstwo spoilerów!
No lubię takie filmy jeśli klimat i aktorzy podpasują, a tu pasowali. W sumie bardziej realizm obyczajowy, niż western. Niemal w pełni zgadzam się z jedyną recenzją (może z tym "naj", naj-liryczniejszym lekko przegięto), więc nie będę się rozpisywał.
Tylko zapomniałem już jak wyglądał naturalizm na Dzikim Zachodzie, stan higieny czy używana bielizna były w XIX wieku naprawdę okropne, brrr...
8/10
Naprawdę dobry film, Warren Beatty jest moim pierwszym faworytem do najlepszego aktora. Faktycznie dużo bardziej obyczajowy niż western.
Bardzo dobry film. Ale nie jest to western - raczej antywestern. Główny bohater nie ginie bezpośrednio w pojedynku, przed śmiecią wypowiadając jeszcze mowę do swej kobiety, która go opłakuje. Umiera w samotności, w śniegu, niezauważony przez nikogo. W tym czasie jego kobieta oddaje się błogiemu paleniu opium (plus dla Altmana za bardzo fajne pokazanie tegoż nałogu).
Do tego świetnie przedstawione uczucia i emocje - bez taniego epatowania i wielkich słów, tylko bardzo dobrze ukazane i zagrane.
Ogólnie - bardzo dobry film :)
Napisz, człowieku, coś mądrego, kiedy wiesz, że Mikael to sprawdzi :)
Porządny film, dość ciepła historia człowieka, który chciał uczciwie nieco zarobić, ale na Dzikim Zachodzie takie przedsięwzięcia są jak loteria (w sumie: gdzie jest inaczej? ;p).
Podobała mi się postać McCabe'a, który starał się przezwyciężyć własną naturę i wpasować w lokalną społeczność. W pierwszej scenie wyglądał na człowieka bardzo pewnego siebie, może nawet nieco butnego, ale im dłużej przebywał na ekranie, tym więcej dostrzegałem w nim wrażliwca niezainteresowanego zupełnie siłowym rozwiązywaniem spraw. McCabe był karciarzem, a umiejętności karciane starał się wykorzystywać w interesach, niestety miał niefart, bo trafił na ludzi, których nie interesowały długie rozgrywki.
Szkoda mi pani Miller, całkiem bystrej kurtyzany. Tliło się jakieś dobre uczucie między nią a McCabem, ale wielka miłość pozostanie co najwyżej niespełnionym snem. Cóż, bywa.
Bardzo ładny głos miał wokalista przewijającej się przez cały film piosenki.
Ode mnie 7/10. Dobry film, porządne rzemiosło. Specjalnie nie mam się czego przyczepić, ale też nie mam nad czym piać z zachwytu.
Wim. Po napisaniu komentarza przeczytałem recenzję Mikaela, niestety nie mogłem już edytować i przez to świat dowiedział się, jakim profanem jestem.
Specyficzny to film.
Przyjeżdża jakiś gościu, ogrywa wszystkich karty a tak zarobioną kasę, zamiast przeputać na panienki i alkohol, inwestuje w dochodowy interes- sutenerstwo. Ale nie jakiś tam- z wielką pompą buduje wielki salon pełen wykwintnych prostytutek. Interes się kręci wywołując zawiść u konkurentów tracących klientów. Przyjeżdża banda złych i rozdupca wesoły grajdołek. Ofiarą pada też nasz bohater.
To co uderza to nieszablonowość praktycznie każdego elementu filmu. Zamiast suszy mamy zimę. Bohater to romantyk o sercu skowronka, który potrafi się zakochać, potrafi płakać. Nie ma praktycznie strzelanin, dopiero w finale mamy emocjonującą wymianę ognia. 7.5/10
Przemierzając okoliczne wsie jedynym słusznym środkiem transportu , czyli rowerem, naszły mnie refleksje co do tego filmu i podwyższam ocenę do 8/10 bo McCabe to był naprawdę równy gościu, ze świecą szukać podobnych bohaterów ;)
Mało czasu zostało do końca zabawy, terminy naglą, więc zacznę coś pisać. Wiadomo, że od tego filmu zacząć muszę ;)
Rozpisywał się nie bęe, bo juz własciwie wszystko napisałem w recenzji i swoje zdanie podtrzymuję, ale widze, ze trochę kontrowersji wzbudza zaklasyfikowanie tego filmu do kategorii western. Wiadomo, że nic nigdy nie będzie w 100% przedstawicielem jakiegoś gatunku, ale cechy pozwalające jakieś dzieło przypisać do danej kategorii zawsze można wyróżnić. Rodzi się więc pytanie czym jest western? Definicja z wikipedii (żeby każdy mógł sprawdzić): " Western – gatunek filmu fabularnego, powieści awanturniczej albo sztuki scenicznej, obejmujący utwory, których akcja rozgrywa się w okresie kolonizacji i stabilizowania się życia na terenach zachodnich stanów USA, zwanych Dzikim Zachodem.". Podobnie ten gatunek definiuje np. Słownik literatury popularnej" pod redakcją Tadeusza Żabskiego, ale nie chce mi sie teraz tego przepisywać ;p
Jak widać według definicji "McCabe i pani Miller" to western pełną gębą, bo co innego jak nie "stabilizowanie się życia na terenach zachodnich stanów USA" (w ty wypadku pł-zach) ten film pokazuje? A że i przy okazji to też świetny i melancholijny dramat to tym lepiej ;)
ocen: oczywiście 10/10
jeśli szło o moje sformułowanie, to akurat broń boziu nie podważałem gatunku - wszystkie wypowiedzi zaczynające się od "w sumie..." to zawsze jedynie gawędziarstwo ;)
natomiast szerzej - można się zastanawiając, bo w definicjach westernu na plan pierwszy wysuwa się element awanturniczy, przygodowy lub pionierski, niekoniecznie sama tylko lokalizacja i okres kolonizacji;
może więc kiedyś powstać pytanie, czy wszystko co się dzieje na Dzikim Zachodzie, to zawsze western?
w przypadku "McCabe'a" nie ma jednak takich wątpliwości
Western z definicji to jest na pewno, ale jednak nie jest to typowy przedstawiciel gatunku, nie mówiąc już o typowych obrazach z Johnem Wayne'em. ;-)
Z jednej strony wybierając film do Zabawy wolałbym obraz, który w pełni wpasowywałby się w gatunek, w stylu filmy z Clintem czy Wayne'em właśnie.
Ale z drugiej strony za to właśnie lubię Zabawę, że często daje filmy inne, różniące się od tego, co znaczy najbardziej.
Stąd też fakt, że więcej w tym filmie obyczajówki niż koni i strzałów uważam za plus, choć sam film nie zachwycił mnie przesadnie, ot porządnie zrobiony, dobrze zagrany, ale nie zapadł mi w pamięć niczym szczególnym. Największy plus chyba za postacie dwójkę głównych bohaterów, i to nie tylko jeśli chodzi o grę aktorską, ale ich "profil psychologiczny".
"Stąd też fakt, że więcej w tym filmie obyczajówki niż koni [...] uważam za plus"...
Żebyśmy się nie pogniewali :)
To znaczy ja wolę typowe westerny, ale akurat ten film jako zabawowy mi się spodobał.
Zastanawiałem się nad tym i z filmów, które opowiadają o stabilizowaniu się życia na Dzikim zachodzie, a mimo to nie są westernami, bo brak im elementu łotrzykowskiego wymieniłbym teraz tylko "Aż poleje się krew". Inne tytuły teraz nie przychodzą mi do głowy.
Kolejny śmiertelnie nudny western. Teraz już chyba wiem, czemu ich nie cierpię. Średnio ciekawa historia ubrana w nużącą, zupełnie mnie nie pociągającą formę i usypiająca muzyka to niemal definicja tego gatunku. Na dodatek cały film jest poprzetykany zupełnie niepotrzebnymi, nic nie wnoszącymi do fabuły scenami, które wydają się być pretekstem do wydłużenia metrażu. No i jeszcze beznadziejne zakończenie. Doceniam jedynie Warrena Beatty’ego i niezłe zdjęcia, co do reszty, to nie będę się rozpisywał, bo chyba tym razem usnę (nawet strzelanina jest kompletnie pozbawiona napięcia). Podsumowując: bez polotu i bez pasji – ledwo wytrwałem do końca.
PS: Lubię Leonarda Cohena, ale zdecydowanie tego starego.
Jakie to są niepotrzebne i nic nie wnoszące do fabuły sceny i jakie zakończenie w tym wypadku nie byłoby beznadziejne?
"Bez polotu i bez pasji" - film tak jest zrobiony czy Ty go w taki sposób obejrzałeś?
Jak choćby scena z pogrzebem jakiegoś gościa z drugiego, czy trzeciego planu. Nic nie wniosła do filmu, powiem więcej, fabuła nic by nie straciła, gdyby ten facet (i jego żona) wcale nie istnieli. Nie podobało mi się zakończenie, ponieważ po pierwsze, McCabe utknął w śniegu na płaskim terenie, mimo, że przed chwilą wspinał się pod górkę, a ostatni zabójca go nie trafił, więc nie powinien mieć aż takich trudności. Po drugie, dwie minuty wcześniej śnieg lekko prószy, praktycznie bez wiatru, a kiedy McCabe wstaje i próbuje znaleźć pomoc, zrywa się taka wichura, że upada, a śnieg prawie zasypuje go w całości. Po trzecie, razem z zabójcami ganiają się po całej osadzie, strzelają do siebie, a nikt, nawet nie biorący udziału w akcji gaszenia kościoła nic nie słyszy, ani nie widzi - dziwne. Po czwarte i najśmieszniejsze, wokół McCabe'a śnieg sięga niemal po pas, albo i wyżej, a obok kościoła, leży go ledwo trochę, nikt nie ma problemów z poruszaniem się; to dotyczy również wiatru: niby w głośnikach szumi i wyje, ale ich płaszcze ledwo się poruszają, tymczasem McCabe'a wiatr obala na ziemię niczym spróchniały płot. Powiecie, że to czepialstwo, ale dla mnie te oczywiste do zauważenia różnice w dwóch oddalonych od siebie o jakieś 100, czy 200 metrów lokacjach to nic innego, jak sztuczne wytworzenie przesadnego dramatyzmu i tragizmu wokół głównego bohatera. Jakby cały świat, łącznie z niesforną pogodą zwrócił się przeciw niemu, a tymczasem jedyna osoba która była przeciw niemu był reżyser i scenarzyści, który rzucali mu kłody pod nogi, nawet te, nie dające się logicznie wytłumaczyć.
Co do drugiego pytania, odpowiem tak: widziałem kilkadziesiąt westernów i nie przepadam za tym gatunkiem, ale z tych, które oglądałem, było jednak kilka zrobionych z jajem, przytupem i które mnie zaangażowały, mimo że były dłuższe. Tutaj dłuży się każda scena, atmosfera jest senna a tempo akcji bardzo powolne, stąd też nie udało mi się w ten film wciągnąć, choć próbowałem. Powiem na zakończenie, że z tych kilku udanych, moim zdaniem westernów, wszystkie powstały po roku 1990, wiec może nie odpowiada mi stara konwencja tego gatunku.
Następnym razem może zamiast zajmować się wyszukiwaniem błedów skup się na filmie i pomyśl trochę.
Nie ma teraz czasu na dłuży wpis, ale zastnów się nad tym co napisałeś, szczególnie o śniegu.
Nie pisałbym takiej tyrady, gdybym się pierwej nie zastanowił nad jej sensem. A swoją drogą, to wcale nie wyszukiwałem błędów, bo były tak widoczne, że same kłuły mnie w oczy. Chociaż, gdyby film był nieco ciekawszy, to może bym ich nie zauważył, albo przynajmniej nie zwrócił uwagi...
Nie czepiałbym się tego wpisu gdybyś po prostu napisał, że nie lubisz westernów i ten też ci się nie spodobał. Zamiast tego wolałeś wypisywać zwykłe bzdury.
Chociaż w tytule wymienione są dwie postacie to nie jest "Ostatni dzień lata", w którym jest tylko dwójka bohaterów, która dla całej opowieści jest wystarczająca. Tu tłem akcji jest miasteczko i jego życie. Ono pokazuje nam konkretnych bohaterów w konkretnym momencie. Jak to u Altmana bywa, film pokazuje coś więcej niż tylko historię konkretnych ludzi, zawsze jest to zbiorowy portret jakiejś społeczności. Ale nawet gdyby to nie był film Altmana to dziwne byłoby gdyby nie pokazano życia rozwijającego się miasteczka, tylko puste ulice.
Zakończenie:
1. Tak, McCabe utknął w śniegu na płaskim terenie, a chwilę wcześniej widzieliśmy go jak się wspina pod górkę, ale jeszcze wczęsniej widzieliśmy jak został postrzelony i cały czas krwawił. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale wykrwawienie osłabia organizm i prowadzi do śmierci.
2. Pogoda jest zmienna, a szczególnie w górach. Tam wszystko może się zmienić nawet w ciągu kilku sekund.
3. Wszyscy są zajęci gaszeniem pożaru, krzyczą do siebie, biją na alarm. Cała uwaga mieszkańców jest skupiona na pożarze. Ani McCabe ani jego prześladowcy nie używaja broni, która robiłaby hałaś taki jak np karabin maszynowy, od czasu do czassu strzelają do siebie z rewolweru lub sztucera, to nie są odgłosy, które byłyby w stanie przebić się porzez harmider jaki tworzy całe miasteczko próbujące ugasić pożar.
4. W zimie na drodze do mojego garażu zawsze leży tylko trochę śniegu, a zaraz obok niego są zaspy po pas, czy to też jest błąd filmowy czy naturalna kolej rzeczy, że w miejscach bardziej uczęśczanych śniegu jest mało, a na uboczu są zaspy? Kościół to centrum miejscowości o nazwie Presbiterian Church, a miejsce śmieric McCabe to obrzeża, odsłonięty teren.
Nie znam dobrze twórczości Altmana, bo przed McCabe'm widziałem tylko MASH, i tak jak mówisz poznajemy nie tylko głównych bohaterów, lecz całą społeczność wewnątrz bazy, tyle że tam jednak to miało ręce i nogi, chwyciło mnie z pysk mówiąc kolokwialnie i do dzisiaj jest jednym z nielicznych filmów, które utrzymały się w moim prywatnym rankingu od dnia jego utworzenia. Nie odebrałem następnego filmu Altmana jako zbiorowego portretu społeczności miasteczka, bo wszystko wydało mi się chaotyczne i bez ładu ani składu. Jakiś koleś gada do drugiego parę słów, potem już go praktycznie nie słyszymy, poza tym nikt oprócz dwójki tytułowych bohaterów nie ma na nic wpływu, w MASH wszyscy byli równie istotni i to mi się podobało.
1. Wiem, że krwawił, ale jednak wybrał się na wspinaczkę pod górkę, a potem błyskawicznie padł na równym terenie. Fakt, możliwe, ale naciągane.
2. Niech będzie, też możliwe, ale mnie nie przekonuje.
3. Tak, wszyscy są tak zajęci, że połowa świetnie się bawi śmiejąc się i pijąc rozgrzewające trunki. A czarnoskóre małżeństwo? Odchodzi od kościoła i zapewne idą do domu, czyli w stronę McCabe'a, mimo to nadal pozostaje on niezauważony.
4. A u mnie na drodze do garażu leży zawsze tyle samo śniegu co obok.
Nie lubię westernów i ten też mi się nie spodobał.
A ja, generalizując, nie lubię klasycznych westernów, poza kilkoma klasycznymi wyjątkami. Za to bardzo lubię westerny psychologiczne, antywesterny i spaghetti westerny ;) McCabe i Pani Miller z klasycznym westernem nie ma nic wspólnego, od typowego antywesternu z Eastwoodem też leży daleko - jest zbyt poważny. Niewiele jest psychologicznych westernów, tzn. takich które wychodzą poza schemat (lub anty-schemat) i, które próbują wejść w psychikę nie tyle jednostki co społeczności. Tak jak już pisałem na blogu Amerrozzo - fanom polecam zainteresować się serialem Deadwood, myślę że obie produkcje można, pod wyżej opisanymi względami, postawić razem w szeregu i praktycznie bez żadnej konkurencji.
Dziś się zabrałem za to Deadwood i już po dwóch odcinkach widzę, że to jest coś dla mnie.
No tak, ale W samo południe wg mnie jest tak pomiędzy akurat... tzn. ani klasyczny ani psychologiczny. Za, może nie typowy, ale wybitny western psychologiczny i jednocześnie wybitny antywestern uważam właśnie Pat Garretta... McCabe i Pani Miller, znowu, jest czymś jeszcze innym. Widać nacisk na psychologię ale jest to zrobione w taki typowo altmanowski, przekrojowy sposób. U Altmana częściej niż u innych twórców występuje bohater zbiorowy i tu, mimo iż tytuł sugeruje coś innego, jest podobnie - głównym bohaterem nie jest ani McCabe ani Pani Miller ale to miasteczko. Właśnie podobnie to jest rozwiązane w Deadwood i stąd moje porównanie. Jeżeli natomiast mówimy o nadwesternach w takim węższym, typowym rozumieniu to ten termin dot. chyba tylko właśnie kilku westernów z lat głównie 50., w szczególności Anthony'ego Manna. Dlatego też użyłem sformułowania "western psychologiczny", który to termin wydaje mi się nieco szerszy. Ale kto wie.
Nie tylko ze Stewartem, np. mi bardzo podobał się jego Człowiek z Zachodu z Cooperem (co ciekawe Cooper grał też w innym filmie o tym samym tytule).
Do momentu kiedy nie zasnąłem podobało mi się, arcydzieła tutaj nie widzę ale bardzo solidny film owszem, chociaż w podobnym klimacie zdecydowanie wolę Pata Garreta czy jeszcze lepsze Zabójstwo Jessego Jamesa które z tym filmem wygrywa w przedbiegach.
Film ma fajny klimacik, akcja dzieje się powoli, ale też wciąga. Nic nie jest tu też idealizowane ani gloryfikowane i to mi się podoba:) Zatem zmierzch Dzikiego Zachodu, zmierzch zasad i ideałów. Mamy więc zamtuz tuż obok kościoła, a praca kurtyzany jest równie ważna i ceniona co choćby kowala:) Największą siłą filmu wydają się główni bohaterowie, świetnie zagrani i przedstawieni ciekawie i wiarygodnie. W szczególności kreacja Julie Christie pozostanie na długo w mojej pamięci. Osią filmu jest właśnie ich relacja, a nie żadne westernowe strzelaniny czy pogonie. Intryguje też zakończenie i muzyka Leonarda Coena. To między innymi przez tą muzykę (ale nie tylko) film przywodzi mi na myśl niektóre dzieła Peckinpaha, choćby "Pat Garrett i Billy Kid" z podobną muzyką Dylana.
8/10