Idąc na niego do kina spodziewałem się ciekawego kina opisującego esencję branży gastronomicznej jak miało to miejsce w filmach "Ratatuj" (2007) lub "Ugotowany" (2015). To co jednak dostałem, wygląda na niezamierzoną parodię gastronomii i ludzi, którzy mają z nią do czynienia - zarówno kucharze jak i zamożni klienci.Fabuła filmu wygląda tak jakby twórcy protekcjonalnie postrzegali ludzi z wyższych sfer za ludzi nudnych i pozbawionych instynktu samozachowawczego. Chociaż dostajemy całą plejadę różnorodnych postaci, jak m.in. upadły gwiazdor-pozer, korpo pracownicy odpowiadającymi za kontakty firmy z kajmańskim rajem podatkowym czy rozpadające się małżeństwo, filmowe menu praktycznie nie istnieje. Nikt z pierwotnie zaproszonych gości z niewiadomego powodu nie wykazuje w tym filmie żadnej inicjatywy. Stanowią oni po prostu bierne tło dla ekscesów sadystycznego mistrza kuchni, a nawet dają sobą pomiatać - sam szef Slowik wprost zadrwił, iż nikt nie próbował go zaatakować mimo okrucieństw, jakie im wyrządził. Spośród nich wyróżnia się jedynie Tyler i to w najgorszy możliwy sposób - odrażający i pozbawiony empatii fanatyk koncepcji Slowika, dla którego brak atencji szefa kuchni stanowi dużo większy szok, niż obcinanie gościom palców, zaś wszelkie obiekcje wobec jego okrutnych praktyk nazywa "dziecinadą". Postacią, która z kolei wyróżnia się tym, jak bardzo nic nie robi jest staruszka, będąca matką Slowika. Jej minimalizm w zachowaniu oraz to jak szef kuchni ją wyróżniał, sprawiał wrażenie jakby miała odegrać pod koniec jakąś ważną rolę (nadzieję dawała szczególnie scena, w której po kryjomu podkrada butelkę z winem kiedy jej syn nakazywał swoim ofiarom zażycie świeżego powietrza - jakby chciała kogoś nią uderzyć), co jednak i tak zostaje zaprzepaszczone - po prostu śpi pod wpływem alkoholu i nie można jej w ogóle dostrzec podczas prezentowania ostatniego "dania".Główny antagonista filmowy, czyli tyraniczny i krwiożerczy Szef kuchni Slowik, okropnie mnie z kolei rozczarował. O ile na samym początku dał się poznać jako charyzmatyczny przywódca kucharskiej sekty, z biegiem filmu można było dostrzec to, iż jest on tak naprawdę małostkowym i płytkim naśladowcą Johna Kramera z serii "Piła". Widowiskowe i metaforyczne pokazy czyiś egzekucji, publiczne wydobywanie "grzechów" swoich gości, teoretyczne dawanie im nadziei na uwolnienie oraz gadanina o brudach współczesnego świata. Jedyne czego mu tak naprawdę brakuje do Jigsawa to brak pod stołami dyktafonów wyjaśniających sens "wspomnień" ukazanych w trzecim daniu, nie noszenie przez jego zdehumanizowanych podwładnych zwierzęcych masek i to, że zwraca się bezpośrednio do swoich ofiar a nie przez telewizor (a szkoda, bo pasowałoby to do słów, iż "nikt nie ma prawo wchodzić do domu Szefa i przeszkadzać mu w jego sztuce"). Nawet najbardziej wyróżniający się podwładni Slowika wyglądają jakby byli żywcem wycięci z serii filmowej studia "Twisted Pictures" - "przewodnik" gości, Elsa, to odpowiednik Amandy (wypowiedź "Nie zastąpisz mnie, tylko dlatego, że Szef kazał zrobić Tobie coś, czego mi nie powiedział"), zaś do Hoffmana pasują zarówno ten obiecujący adept, którego Slowik zmusił do samobójstwa (został skazany na śmierć za to, że nigdy nie dorówna swemu mentorowi) oraz ratownik będący tak naprawdę szpiclem Slovika (rola jaką Hoffman pełnił w czwartej odsłonie "Piły"). Motywy jakimi kieruje się Slovik od razu obrazują z kolei to jak bardzo jest on człowiekiem miałkim, zdziecinniałym i żałosnym. Dobór jego ofiar nie miał tak naprawdę sensu, bo obok tych, którzy faktycznie dopuścili się czegoś karygodnego, jak kontakty z rajami podatkowymi, znalazły się również osoby, które po prostu uraziły rozdmuchane ego Slowika (wieloletni bywalcy którzy nie pamiętają ostatniej potrawy jaką u niego zjedli albo aktor kojarzący się z filmem, który zepsuł mu dzień wolny od pracy) jak i osoby, które postanowił zabić choć niczym nie zawiniły (kiedy żona aktora rzekła, iż podczas studiów nie brała kredytu studenckiego on Slowik rzekł tylko "Trudno. I tak zginiesz"). Jego motywy nie posiadają też za grosz głębi i bazują wyłącznie na publicznym eksponowaniu jego manii i obsesji, co mają symbolizować tego dania. Slowik nie jest tak naprawdę żadnym artystą tylko próżnym pozerem i snobem, który pragnie śmierci każdego, który ośmieli się mu popsuć humor czy urazić dumę. Naprawdę nie rozumiem jak ktoś taki mógł zbudować sobie całą drużynę ludzi, którzy dosłownie daliby się za niego zabić.Z tego powodu twórcy de facto zmuszają widza do utożsamiania się z Margot (lub Erin jak brzmi jej prawdziwe imię) - trudniąca się prostytucją osoba, która nie mając o niczym pojęcia została zaproszona przez swojego wieloletniego klienta jako zastępstwo jego dziewczyny, która z nim zerwała. Jej zawód, pochodzenie i fakt, że "nie pasuje do planu mistrza" stanowi tak naprawdę jedyny powód dla którego jest w stanie mu się skutecznie przeciwstawić. Twórcy praktycznie narzucają widzowi pogląd, iż jedynie osoby z niskiego stanu są asertywne i potrafią działać racjonalnie. Sam film cierpi również na całą masę dziur logiczno-fabularnych, które potrafią wybić widza z tropu jak np. wyzywający muzykę i malarstwo od "gówna" fanatyk Slowika, który nie potrafił niczego przyrządzić w kuchni albo to, że jeden z gości był w stanie obsługiwać łódź motorową straży wodnej. Osobiście nie rozumiem sposobu w jaki Margot zdołała przechytrzyć Slowika i czemu nikt inny nawet nie próbował postąpić podobnie.Same kadry eksponujące absolutnie wszystkie dania wyglądają z kolei na tani filmowy zapychacz, który od razu budzi skojarzenia z reklamami wyskakującymi w połowie filmu oglądanego w Internecie.Podsumowując film ten można porównać z "Nie Martw Się Kochanie" - nijakie postacie, puste filozoficzne brednie maskujące dziecinne zachcianki, jawna kradzież rozwiązań ze świetnych horrorów (w przypadku filmu Olivii Wilde jest to "Bioshock"), mnóstwo dziur logiczno-fabularnych i finał, który wprawia widza w konsternację zamiast ekscytacji. To kolejny film, który jest warty obejrzenia wyłącznie ze względu na obsadę, ze szczególnym naciskiem na odtwórcę roli obłąkanego, krwiożerczego i miałkiego Slowika - Ralpha Fiennesa. Jeśli jednak celem filmu było zepsucie widzowi ekscytacji z jedzenia i respektu wobec branży gastronomicznej to im się to udało - sam poszedłem na seans nieco głodny, a w jego trakcie zupełnie straciłem apetyt.