Film wtórny wobec "Czystej formalności" Tornatore - tam też jest postać Starca, któremu bohater kradnie powieść; ale o ile u Tornatore mamy metafizyczną przypowieść, o tyle w "The words" niezwykle banalną i przewidywalną opowiastkę. Nie wyszła też reżyserowi konstrukcja szkatułkowa - polecam "Pamiętnik znaleziony w Saragossie" Hasa - to jest mistrzostwo świata.
A czy przyjmujesz do wiadomości że nie wszystkie filmy produkowane są dla takich koneserów i estetów jak Ty. Ale z drugiej strony chyba wszystkie. Bo przecież możesz zabłysnąć.
Nie bardzo rozumiem o co Ci chodzi? Nie wiedziałeś o tym, no to właśnie się dowiedziałeś.FW jest skarbnicą wiedzy, także dla mnie. Trzeba się nią dzielić.
Co do wtórności względem "Czystej formalności" to moim zdaniem lekka przesada. Wątek starca i powieści faktycznie występuje w obu ale u Tornatore nie jest on główną osią filmu. A co do filmu Hasa to był to rękopis a nie pamiętnik ;)
Racja - Rękopis. Nie zgodzę się - motyw winy i odkupienia za winy jest dominujący w obu filmach. Kradzież najważniejszego dzieła w życiu pisarza nie może pełnić roli drugoplanowej; wbrew pozorom to napędza akcję w "Czystej formalności" i stanowi puentę (no może wstęp do puenty). Wydaje mi się, że inspiracja jest ewidentna
Z tym, że wina jaką odkupuje bohater u Tornatore to raczej samobójstwo a plagiat to ewentualnie motyw tego samobójstwa. I też nie jedyny. Dlatego uważam, że był to ważny wątek w tym filmie ale jeden z ważnych a w "the words" była to oś filmu.
Widzę, że oglądałeś "Formalność" świeżo, ja kilka lat temu, więc pewnie jesteś bliżej prawdy. Jednak można by powiedzieć, że w "Words" plagiat też pełni rolę pretekstu - że najistotniejsza jest tam opowieść o miłości (banalnie poprowadzona - zakładałem się ze znajomą, z którą oglądałem film, kto umrze Ironsowi - żona czy córka).
Oglądałem bo Twój komentarz mnie zachęcił :) Więc mam mały dług wdzięczności bo film na prawdę wyjątkowy. Co do "the words" to masz dużo racji ale jak dla mnie solidny film.
Wiesz, to fajnie, żem Cię niechcący nakierował. Też uważam, że to wyjątkowe kino
ale to własnie historia Dennisa Quaida była naistotniejsza. To był film autotematyczny o pisarstwie o tym jak pisanie niszczy a jednocześnie pociąga. Cały film to nostalgiczna opowieść która wzrusza i porusza, ale dopiero ostatnie sceny w biurze Quaida pokazują o czym był ten film pod względem intelektualnym.
Przecież historia Quaida jest tożsama z historią, którą opisuje - to on ukradł opowieść i rozpadło mu się małżeństwo. Jakie pisanie? Przecież to złodziej, a nie pisarz. Nie pisanie go niszczy, tylko sumienie. Mnie ta historia pozostawia obojętnym, niestety.