Nie przepadam za komediami romantycznymi i nigdy w życiu nie obejrzałabym tego
filmu, gdybym nie została do tego zmuszona. Ale niestety, zobaczyłam, bardzo żałuję i
chcę ostrzec wszystkich żeby nie popełnili tego samego błędu.
"Miłość i inne używki" jest oczywiście filmem niesamowicie przewidywalnym, stereotypowym i oczywistym - są tutaj dokładnie wszystkie elementy potrzebne do
stworzenia płytkiej komedii romantycznej, a szczególnie ta końcowa rozmowa dwójki
głównych bohaterów, której komentować nawet nie będę. Ale to są oczywiście bardzo
subiektywne spostrzeżenia - przecież na pewno jest na tym świecie wiele osób lubiący
od czasu do czasu obejrzeć odmóżdżający film w tym stylu (ja osobiście wolę obejrzeć
Klan, naprawdę, ale to przecież rzecz gustu i obiektywnie patrząc chyba nawet komedie
romantyczne są w większości na wyższym poziomie od tego naszego cudownego
serialu) i naprawdę nie widzę w tym nic złego - sama tak kiedyś miałam i po prostu
obejrzałam takich filmów już za dużo. :) Wracając jednak do tematu, nie będę się więc
rozwodziła nad tą kwestią tego filmu, gdyż, choć dla mnie wspomniane wyżej cechy są
wadą, dla wielu mogą być zaletą.
Tym co najbardziej mnie zażenowało w tym filmie są dwie kwestie:
1. pseudoambitność - przez pewien moment odniosłam wrażenie, że film tak naprawdę
nie ma na celu pokazania romantycznej historii, ale ważnego problemu społecznego,
jakim jest... hmm... parkinson w młodym wieku? Hmm... Chyba nie za bardzo, gdyż ze
względu na jego rzadkość, nie można go na pewno nazwać problemem społecznym.
Ogólnie choroby? Hmm... To by było dziwne ale być może i oto miało chodzić. W każdym
razie, zaczęło się robić tak okropnie przeambitnie, że aż komicznie i że aż naprawdę brak
mi słów, żeby to opisać...;
2. o czym ten film w ogóle był? - przez moment myślałam, że to historia viagry, bądź
ogólnie przemysłu farmaceutycznego. W pewnych momentach zdawało mi się, że chodzi
o poruszanie jakichś niesprecyzowanych problemów społecznych, o czym pisałam już
wyżej, a także że to po prostu zwykła komedia romantyczna. Niedokończonych,
nierozwiniętych i ni to pokazanych, ni to nie pokazanych wątków, można znaleźć tam
jeszcze więcej.
Mogłabym jeszcze dłużej pisać o tym filmie, ale chyba nie jest tego wart. :) W każdym
razie, nie polecam, nawet wielbicielom komedii romantycznych i naprawdę nie
rozumiem skąd ta wysoka ocena.
Pozdrawiam,
Z.
komedie romantyczne są przewidywalne. i taki jest fakt. tyle, że ludzie tego chcą, pragną oglądać przewidywalne romansidła, dlatego ciągle powstają nowe. jeśli ktoś nie lubi - to jasne, że nie powinien oglądać. ja ostatnio mam dość komedii romantycznych, ale ta jakoś mi się spodobała. wydaje mi się, że to przez aktorów, bo uwielbiam zarówno Anne jak i Jake'a. no ale nieważne, mimo wszystko film był ok.
jak dla mnie najgłupsze komedie romantyczne to te, gdzie przesadzają z 'humorem', co mija się z celem, bo film zamiast śmieszyć jest trochę żałosny.
Wiem, że są przewidywalne, wiem, że o to chodzi, właśnie o tym napisałam i dlatego skupiałam się na innych aspektach tego "dzieła".
Moim zdaniem zdecydowanie bardziej żałosne są skutki nieudolnych prób zrobienia czegoś ambitnego niż zrobienia czegoś bardziej śmieszniejszego niż scenarzysta jest w stanie stworzyć.
jak dla mnie cały ten wątek z chorobą był totalnie niepotrzebny. gdyby go wyciąć, byłby trochę lepszy film. bo tak naprawdę to co? była chora, on się bał obowiązku zajmowania się nią ale i tak ją kochał, więc logiczne że z nią został. totalnie bez sensu. ta choroba to takie przekoloryzowanie.