Za stracony czas, amatorską charakteryzację starzejących się postaci, tragikomiczny, udawany hiszpańsko-kolumbijski akcent w języku angielskim, dramatycznie słabą rolę Giovanny, za wszystko!!
Podpisuje się pod tym żądaniem !!! Poniżej krytyki
Nie wszystko da się przenieść na ekran. Tutaj chodziło głownie o grę słowem, o zabawę językiem a nie o fabułę. Okrojona z językowej warstwy typowej dla tego autora "goła" fabuła jest po prostu historią o gościu, który zalicza laski, ponieważ nie mógł się ożenić z ukochaną. Powieść opiera się na wykorzystaniu słowa, zawieszeniu w pewnej magicznej rzeczywistości oraz na tworzeniu erotycznego napięcia (dlatego też jej nie lubię). Słowem, nie wszystko mozna pokazać na obrazku. W dodatku czułam wybitną antypatię do obleśnego niczym tasiemiec Arinzy, przez cały czas podświadomie kibicując bohaterowi granemu przez Benjamina Bratta.
Nie lubię Marqueza, przyznaję się, podoba mi się tylko jedna jego powieść (Jesień patriarchy) a w domu od lat nazywamy go wszyscy pociesznie Starym Zboczkiem, ale to co tutaj biedakowi zrobili to się w pale nie mieści.
Rekompensaty nie żadam, ponieważ wiedziałam, w co się pakuję (piosenka Shakiry stanowiła pewnego rodzaju ostrzeżenie). Poszłam na ten film zaciągnięta przez koleżankę w ramach umowy barterowej i nastepnym razem to ona będzie ze mną cierpieć na adaptacji jakiegoś Clancy'ego albo na Opowieściach z Narnii. Zresztą jako dziecko musiałam znosić w pewnym okolicznościach "Luz Marię" i nauczyłam się, że w tragicznych filmach kostiumowych zawsze pozostają jeszcze do oglądania sukienki.
Chodzi o to, że Anglicy, a już na pewno Amerykanie, nie nadążyli by z czytaniem napisów i cala ta wielka , ambitna widownia poszła by w p...