MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY G.G. Marqueza to jedna z najlepszych powieści XX wieku.
Ekranizacje wielkich tematów literackich dla filmowaca to zawsze wielkie ryzyko. Jednak takie filmy jak choćby PRZEMINĘŁO Z WIATREM, ZABIĆ DROZDA, LŚNIENIE czy Trylogia WŁADCY PIERŚCIENI są dowodem na to, iż kino w konfrontacji z wielką literaturą wcale nie musi stać na przegranej pozycji.
Do wielkiej powieści każdy reżyser i scenarzysta muszą odszukać swój własny klucz i niejako ukazać w filmie swą wizję książki (nie do końca zgodną z oryginałem) bądź potraktować materiał literacki jedynie jako inspiracyjny fundament do stworzenia własnej historii.
Ekranizatorzy arcydzieła Marqyueza niby obydwa wymienione przeze mnie sposoby wzięli pod uwagę co jednak (niestety) nie złożyło się (tym razem) na zbyt dobry film.
A szkoda, bo oczekiwania były wielkie!
MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY AD 2007 wydaje się być filmem wartym obejrzenia choćby przez wzgląd na nazwisko reżysera.
Film podpisał Mike Newell- twórca CZTERECH WESEL I POGRZEBU, DONNIE BRASCO czy HARRY POTTER I CZARA OGNIA.
Scenarzysta tego dziełka to Ron Harwood- człowiek, który napisał PIANISTĘ, AUSTRALIĘ, GARDEROBIANEGO MOTYL I SKAFANDER czy OLIVERA TWISTA.
Jednak z tej wydawać by się mogło ciekawej artystycznej mieszanki wyszedł kiepskiej jakości twórczy ferment.
Nie da się oddzielić tego obrazu od samej powieści Marqueza z której ducha (bo kościec książkowej historii został jako tako zachowany) w filmie nie za wiele zostało.
Książka MArqueza broniła się wielopoziomowością oraz inteligentną karyakturą romansu, która (mimo ukazania go w nieco krzywym zwiercidale) pozwalała jednak na kibicowanie bohaterom powieści.
W filmie Newella owszem jakieś "karykaturalne" momenty są, ale to bardziej mało wyszukane dowcipasy niż inteliigentna gatunkowa szermierka.
W przeważającej większości jest to nudnawa, płyciutka i banalna melodramatyczna opowiastka, która bardziej przypomina telenowelę z Meksyku niż poważny melodramat.
MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY jest wypełniona łopatalogicznymi i kiczowato brzmiącymi słownymi tyradami głównych bohaterów (które częśto wypowiadane są z tzw. "offu" by co mniej pojętny widz mógł wszytsko zrozumiec) - zamiast generować prawdziwe emocje poprzez wstrząsające sceny i rasowe aktorstwo.
W rezultacie ten melodramat raczej irytuje, nuży niż wzrusza.
Film ten ma ładne zdjęcia autorstwa Affonso Beato.
Dużym minusem jest nie do końca przekonująca obsada, której wyraźnie prace utrudnia kiepska charakteryzacja. CZemu? Tutaj 30-kilukaltkowie są nieudolanie wysylizowani na 70. latków co budzi u widza uśmieszek politowania - a szkoda bo budżet filmu był okazały.
Słabo tutaj wypada zazwyczaj fantastyczny Javier Bardem, który przez cały film robi do kamery tylko maślane oczy- choć nie ma go co winić, gdyż scenarzyści nie dali mu zbyt wiele pola do popisu. Bardem sprawdza się w kilku co bardziej komicznych scenach, ale to tylko tyle. Nieoczekiwanie dobrze spisuje się objecujący Unax Ugalde w roli młodego i ograniętego pragnieniem miłości Florentino.
Kiepściutka jest Giovanna Mezzogiorno w roli Ferminy. Aktorka ta wypada szczególnie blado w scenach gdy przychodzi jej naśladować fiziczność starszej osoby.
Słabo wypadają też Benjamin Bratt oraz nieco przerysowana kreacja Johna Leguizamo.
Niadspodziewanie dobrze - włączając w to wcześniej wymienionego przeze mnie Unaxa Ugalde - wypada drugi plan. Bardzo udana rola Hectora Elizondo jako Don Leo to spore zaskoczenie. Nie można też zapomineć o Laurze Harring oraz epizodzie Lieva Schreibera.
Jednak drugi plan nie jest w satnie zrekompenoswać tego niemrawo zagranego oraz kiepsko napisanego filmu.
MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY ma swoje dobre strony jakimi jest drugi plan aktorski, ciekawe zdjęcia, kilka całkiem udanych scen... i tyle.
Troszkę to mało jak na adaptacje jednej z najlepszych powieści XX wieku.
Film ten nie będzie satysfakcjonujący nawet dla najbardziej zapalonych wielbicieli melodramatu, że o fanach piarstwa Marqueza nawet już nie wspomnę.
Zobaczyć można, pytanie tylko po co?
do książki jeszcze nie dotarłam (chociaż od lat należę do zagorzałych fanów iberoamerykańskiego realizmu magicznego:), ale film obejrzałam z czystej ciekawości.
i dzięki za twoją recenzję! czuję ogromną ulgę czytając, że film nie oddał ducha powieści, że nijak sie do niej ma...
zresztą znając na wylot "sto lat samotności" zdziwiłabym się, gdyby było inaczej! hehe
także... chyba polecę do biblioteki!
tego filmu nie widziałam jeszcze,ale ekranizacja "Kroniki zapowiedzianej smierci" wyszła filmowcom całkiem całkiem.Przez przypadek wchodząc na tę stronę dowiedziałam się że sfilmowano moją ukochaną książkę "miłość w czasach zarazy" lecz sądząc po Waszych opiniach chyba raczej nie będę poszukiwać tego filmu
"Miłość w czasach zarazy" - historia uczucia, które przetrwa nawet nieubłagany upływ czasu. Po powieść Marqueza sięgnęłam przez przypadkową rekomendację mojej koleżanki. Realizm magiczny dał się wyczuć od pierwszej do ostatniej stronicy. Zarwana noc, ale warta poświęcenia. Na film czekałam by móc porównać słowo pisane do mówionego na ekranie. Zwłaszcza że reżyser filmu nie od razu uzyskał zgodę autora na rozpoczęcie prac do filmu. Może gdyby MarQuez odmówił nie powstałaby parodia wg. mnie książki arcydzieła. Piękne krajobrazy, muzyka, ale poza tym magia uleciała ...